Nagrody, czyli Filmowa Legia Cudzoziemska

Edward Kabiesz

W trosce o dobro polskiego kina dyrekcja festiwalu postanowiła zasilić tegoroczne Jury zaciągiem z Filmowej Legii Cudzoziemskiej.

Nagrody, czyli Filmowa Legia Cudzoziemska

W składzie tegorocznego Jury 36. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni znalazło się kilku jurorów spoza Polski. To dość niecodzienna sytuacja, by gdziekolwiek festiwal krajowych produkcji oceniali w większości fachowcy zagraniczni. Michał Chaciński, dyrektor artystyczny festiwalu, który wziął na swoje barki odpowiedzialność za okrojenie konkursu głównego do 12 produkcji,  tłumaczył, że wybór dokonany przez takie Jury pomoże filmowi zaistnieć za granicą.  Można też przypuszczać, że organizatorzy tegorocznego konkursu chcieli uniknąć sytuacji w której produkcje kolegów z branży oceniają sami swoi.

Jak się okazało efekt jest porażający. Film Jerzego Skolimowskiego „Essentials Killings”, który już za granicą zresztą zaistniał, obsypany został deszczem nagród łącznie ze „Złotymi Lwami”.  Z pewnością na jakąś nagrodę zasługiwał. Na przykład za reżyserię. Wydaje mi się jednak, że w tegorocznym konkursie było jeszcze kilka innych filmów, którym należało się znacznie większe wyróżnienie.

W werdykcie pominięto np. „Kreta” Rafaela Lewandowskiego w którym młody reżyser podjął rzadko podejmowany w sposób tak otwarty problem lustracji, a właściwie jej braku i skutków do jakich może prowadzić życie w kłamstwie. Podobną tematykę w swoim pokazywanym poza konkursem „Uwikłaniu” wziął na warsztat Jacek Bromski.

„Czarny Czwartek” Antoniego Krauzego otrzymał wyróżnienie za, jak to podano w komunikacie Jury, „wyjątkowy wkład w pielęgnowanie narodowej świadomości i za wyjątkowo osobistą nutę w kinie dotykającym wydarzeń historycznych.” Jakich wydarzeń? Co się kryje za tym kuriozalnym sformułowaniem? Czy film opowiadający w sposób niezwykle przejmujący o jednej z największych tragedii z czasów PRL-u, znakomicie wyreżyserowany, zainscenizowany i zagrany, nie zasługiwał na więcej?

Kompletnym nieporozumieniem jest fakt, że jurorzy nie zauważyli „Róży” Wojciecha Smarzowskiego. Co prawda nie pominęli filmu całkowicie, bo nie wypadało, ale nagroda dla Marcina Dorocińskiego za główną rolę męską to chyba za mało jak na znakomicie zrealizowany film, który zerwał z pewnym tabu, a właściwie jeszcze jedną białą plamą w polskiej historii. Pokazał, używając czasem niezwykle drastycznych środków wyrazu, to co działo się w niektórych rejonach Polski, nie tylko Mazurach, gdzie rozgrywa się akcja, po wkroczeniu armii sowieckiej i tworzenia komunistycznej władzy. Smarzowski wykreował na ekranie niezwykle przejmujący klimat bezprawia tworzonego przez system, który zapanuje tu przez pół wieku.

Cenię filmy Skolimowskiego. Szczególnie te z pierwszego okresu jego artystycznej działalności. Ale jakoś bardziej przejmują mnie losy bohaterów filmów Smarzowskiego czy Krauzego niż unurzanego we krwi męczennika spod znaku Al-Kaidy.

TAGI: