Bursztynowy świat Marka

ks. Sławomir Czalej

publikacja 31.08.2011 07:27

– Jeżeli masz jakiś stary obiektyw i chcesz, żeby działał w nowoczesnym aparacie cyfrowym, musisz przyjść z tym „problemem” tylko tutaj – mówi Grzegorz Mehring, znany fotoreporter „Dziennika Bałtyckiego”.

Bursztynowy świat Marka ks. sławomir czalej/GN Z drewna i metali wszelakich gdański pasjonat wyczarowuje dzieła sztuki

Naszą dzisiejszą wędrówkę można połączyć ze zwiedzaniem starego Gdańska: bazyliki Mariackiej, ulicy Długiej czy Muzeum Narodo­wego. Nawet jeśli będzie padał deszcz i ze space­ru nici, na pewno nie pożałujemy, że trafiliśmy w czarowne miejsce przy ulicy Chlebnickiej 43/44... Przeniesiemy się przynajmniej o 100 lat do tyłu.

Droga gdańskiego da Vinci

Pewnie łatwiej byłoby powiedzieć, czego Marek Mazur nie potrafi zrobić, niż wymie­niać, czym się zajmuje. W wieku 12 lat mały Marek wszedł do kuźni, stanął i przez długi czas patrzył jak zaczarowany na ogień, mistrza kowalskiego i jego pracę. Po dłuższej chwili sam postanowił wykonać jakiś użyteczny przed­miot. - Moja brzytwa nie odbiegała w niczym od tej, którą zrobił kowal - mówi, jak zwykle, skromnie.

Bursztynowy świat Marka   ks. sławomir czalej/GN Tak wygląda świat widziany przez jantarowy obiektyw Przed Markiem Mazurem nie mają tajem­nic ani metal, ani drewno, ani też szkło. Potraf grawerować, toczyć, skrawać, a nawet... rzeźbić. - Moim pierwszym aparatem fotograficznym był słynny Druh - podkreśla człowiek, który nie nazywa siebie ani jubilerem, ani rzeźbia­rzem, ani kowalem, ani tym bardziej fotografem. Choć jest wszystkim po trochu i to tak dobrze, że wzbudza zachwyt wykonywanymi przez siebie cudeńkami.

Pierwszym z nich był fotografujący pier­ścionek. Gdy zobaczył go pewien pracownik ambasady polskiej w Londynie, postanowił kupić cacko za 500 dolarów, sumę wówczas za­wrotną. Po wahaniach – wszak było to pierwsze fotograficzne „dziecko” Marka – pierścionek został wywieziony z Polski drogą dyplomatycz­ną i sprzedany później za 3500 USD! Nabywca, Japończyk, dostał certyfikat (sic!) od domu au­kcyjnego, że pierścionek jest dziełem niemiec­kiej firmy Ernemann z 1938 r. – Od tego czasu postanowiłem zawsze sygnować swoje dzieła – mówi Marek.

A co jeszcze u niego fotografuje? Prak­tycznie wszystko, bo i wieczne pióro, i zapal­niczka z trzema wymiennymi miniaturowymi obiektywami, broszka, książka, a nawet... pił­ka! Dwa „przedwojenne” aparaty Marka były wystawione m.in. na wystawie w Muzeum Techni­ki w Warszawie jako... aparaty szpiegowskie. Faktem jest, że takich zabawek nie powstydziłby się sam Hans Kloss, nie mówiąc o Jamesie Bondzie. Aparaty – oczywiście – nigdy nie były produkowane dla celów szpiegowskich, niemniej o ich jakości i precyzji może świadczyć artykuł z niemieckie­go „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, w którym przeczytamy, że zdjęcia wykonane przez Mar­kowe aparaty mogłyby posłużyć jako dowód w sądzie. I to na kliszy o wielkości 2 na 3 mm!

Wizytówka Gdańska

Do tej pory zakład „Retro Kamera” mie­ścił się w Gdańsku-Wrzeszczu. Trafiali tam nieliczni, ale ci, którzy już tam dotarli, z Markiem musieli się za­przyjaźnić. Bo z nim nie sposób inaczej. W tej chwili (tu ukłon w stronę władz miasta) zakład znajduje się tuż przy bazylice Mariackiej. Cudze chwalimy, swego nie znamy. Miniaturowe aparaty Marka, jak to zwykle u nas bywa, prezentowane były do tej pory w Stanach Zjednoczonych na Flo­rydzie, zachwycali się nimi Francuzi, Niemcy i Brytyjczycy. Powstał nawet na amerykańskie zlecenie film o gdańskim mistrzu. Jest jednak szansa, że w przyszłym roku także w grodzie nad Motławą będzie można podziwiać - pod szkłem powiększającym - niecodzienne dzieła sztuki. Tych powstało ponad 70.

Wiele zmieniło się zresztą po tym, jak Marek własnoręcznie wyko­nał bursztynowy obiektyw. Soczewką jest w nim żywica sprzed milionów lat! W 2010 r. w Gdańsku odbyła się wielka wystawa fotografii wykona­nych tymże obiektywem. Zobaczyć na niej można było min. śp. ks. Henryka Jankowskiego (moim zdaniem, jedno z najlepszych zdjęć), Lecha Wa­łęsę, gdańskiego żurawia i rafinerię.

Ale o tym wszystkim opowie sam Marek, gdy do niego zawita­cie. Może nawet zagra na trąbce, jeśli go ładnie poprosić, bo chociaż muzykiem nie jest, gra praktycz­nie na wszystkim.