publikacja 15.09.2011 00:15
Wbrew tytułowi obrazu, nie jest on bynajmniej portretem Ewangelistów Mateusza i Jana. Nie widzimy przecież dokładnie nawet ich twarzy. Tak naprawdę dzieło Francisca Ribalty pokazuje nam coś innego: to analiza złożonego procesu prowadzącego do powstania Ewangelii.
Francisco Ribalta „Ewangeliści św. Mateusz i św. Jan” olej na płótnie, I ćw. XVII w. Muzeum Prado, Madryt
Wbrew tytułowi obrazu, nie jest on bynajmniej portretem Ewangelistów Mateusza i Jana. Nie widzimy przecież dokładnie nawet ich twarzy. Tak naprawdę dzieło Francisca Ribalty pokazuje nam coś innego: to analiza złożonego procesu prowadzącego do powstania Ewangelii.
Biblia to pisma natchnione, których powstanie inspirował Bóg. Artyści przedstawiali często tę Bożą inspirację przez postać anioła podpowiadającego Ewangeliście. Ribalta zrezygnował jednak z pokazywania tego, co niewidzialne. Nawet niepokojące świat i błyskawica z lewej strony obrazu mogą przecież ilustrować zwykłą burzę. Bożą inspirację widzimy natomiast w sposobie namalowania św. Jana, ukazanego z prawej strony obrazu. Poznajemy go po towarzyszącym mu atrybucie – orle. Jan, klęcząc, wznosi twarz i lewą rękę w kierunku nieba. Zachowuje się jak wizjoner, który właśnie doznał objawienia. Prawa ręka mimowolnie ląduje na karcie papieru.
Obokzimy jakby dalszy ciąg tego samego procesu. Widoczny z lewej strony św. Mateusz z wielką gorliwością zapisuje coś gęsim piórem. Nie potrzebuje do tego krzesła ani stołu. Tak jakby chciał „na gorąco” uwiecznić coś, co przed chwilą przeży
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.