• Stanisław_Miłosz
    04.05.2013 10:05

    Fajna inicjatywa, ale trochę obok rzeczywistych potrzeb zmodernizowanego Polaka. No i metodologicznie wątpliwa, a to dlatego, że dobór słów na podstawie internetowego referendum z naukowym podejściem wiele wspólnego nie ma. Wyjść należy od słownika częstości używania słów i zacząć od tych najczęściej używanych, a nie tych już nie używanych słów.

     

    Otóż młodemu, wykształconemu (na poziomie doktoratu) i z wielkiego miasta osobnikowi do sprawnej powszedniej komunikacji wystarcza cirka 500 słów. Te doskonale rozumie i ze zrozumieniem nimi operuje.

     

    Z kolejnym 1000 zaczynają się schody, wydaje mu się że ich sens rozumie, jednak z użyciem ich w samodzielnej wypowiedzi już ma kłopoty. Szczeglólnie w zdaniach złożonych dłuższych niż ćwierknięcie (ok. 140 znaków).

     

    Słowa poza 2000 to już terra incognita. Tak do 5000 tysięcy z brzmienia słowa wydają się jakby znajome (dajmy na to słowo iekra), ale czy to polskie czy jakiegoś innego bratniego słowiańskiego języka to już nie do określenia. Pojawienie się takiego słowa wpędza w stres i rozdrażnienie. A nawet bywa, dorowadza do entomologicznej agresji.

    Od tej granicy zaczyna się więc unikanie używania takich rzadkich słów. Raz że wypowiadający nie rozummie sam siebie, a dwa że zdaje sobie sprawę, że i odbiorca nic by nie pojął. Więc unika. Jednak kiedy już się naprawdę nie da (trzeba dajmy na to wykazac się inteligencją), to jednak sięga do wikipedii lub słowników onlajn. Ale tylko wtedy, gdy ma dostęp do netu, warunkach komunikacji improwizowanej nie zawsze to jest jednak obecnie  możliwe, ajpda nie wspomoże ( p. niżej).

     

    Powyżej (a dokładniej - poniżej) 10.000 to już nawet nie ziemia do eksplorowania, to istny kosmos, ufo, bliskie spotkania trzeciego stopnia i takie tam. Gdy MWzWM nawet słyszy takie rzadkie słowa, to odbiera je jak szum tła, brzęczenie much, czy inny czynnik zakłócający komunikację. To są właśnie te prawdziwie słowa "zapomniane" i nie jest ich jak zakładają twórcy wspomnianego słownika 2 tysiące, lecz - po odsianiu słów specjalistycznych (technicznych, medycznych etc.) - tak z ok. 10 tysięcy.

     

    Jak taki wyjściowy słownik częstości zrobić? Dziś, w czasach masowych pamięci i rejestrowania wszystkiego co sie da, to dziecinnie proste. Trzeba do projektu dokooptować (dodatkowa korzyść, bo od razu znajdą się europejskie pieniądze!) media głównego strimu by udostępniły swoje bogate archiwa filmów, nagrań audio i tekstów i - po prostu zliczyć.

    Oczywiście ważąc słowa oglądalnością, słuchalnością i czytalnością.

    Można jeszcze wesprzeć się sondażowniami i dowartościować słownictwo celebrytów, znanych publicystów i - co ważne - polityków. Ci ostatni bowiem intuicyjnie czują jakiego słownictwa użyć, by naturalnemu elektoratowi przekaz wydał się zrozumiały i pełen świerzej głębi (nie mylić z głombią!).

    Potem tylko aplaudować taki słownik na stronę i już, po bulu.

     

    Można też, nawet już na etapie projektu, nawiązać współpracę z góglem i majkrosoftem, by ten pierwszy zrobił wtyczki do przeglądarek pozwalające po najechaniu kursorem na nieznane słowo wyświetlenie w dymku podpowiedzi (homonimy, znaczenie, synonimy, antonimy), a ten drugi jako najbardziej kompetentny w kafelkach, adaptował słownik do zdolności manualnych współczesnego odbiorcy ajpada, ibuka, tableta, ajfona.
     

    No, jest jeszcze problem ortografii, ale to chyba na inną okazję. Tu tylko wspomnę, że czas chyba na radykalną reformę i jak to się dziś mówi - modernizację. Trzeba odejść od frustrujacych rygorów i dopuścić wielowariantowość pisowni - po prostu pozwolić pisać jak się słyszy. Na przykład: "po prostu" i "poprostu" czy "Orzeł może" i "Ożeł morze" powinny być równoważne i pełno prawne. Ale to tak na boku.

     

     

Dyskusja zakończona.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości