Choć pod koniec ubiegłego wieku wydawał się człowiekiem wyjętym z innej epoki, moda na Mieczysława Fogga powraca.
Z dzieciństwa zapamiętałem dowcip opowiadający o tym, jak polska ekspedycja archeologiczna odkryła na terenie Egiptu mumię. W pewnym momencie znalezisko nieoczekiwanie poruszyło się i spytało naukowców: „A ten Fogg jeszcze u was śpiewa?”. Młodsze pokolenie może mieć dziś problem ze zrozumieniem tego żartu, ale dla wszystkich, którzy pamiętają starszego pana w muszce śpiewającego w telewizyjnych koncertach życzeń o „Jesiennych różach”, jego sens pozostaje czytelny. Mieczysław Fogg już wtedy, w latach 80. ubiegłego wieku, wydawał się człowiekiem wyjętym z jakiejś zupełnie innej, odległej epoki. Jego nienaganny strój, elegancja w każdym ruchu, śpiewanie z charakterystycznym, „przedwojennym” vibrato i ginącym miękkim, aktorskim „ł”, sprawiały, że ówczesnym dzieciakom wydawał się osobliwym zjawiskiem, zdolnym poruszyć najwyżej ich dziadków (bo rodziców już raczej nie).
Dostępne jest 11% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W piątek na ekrany kin wejdzie polsko-kanadyjski film "Przysięga Ireny".