Spotkania z filatelistyką: Skrzynka pocztowa
Skrzynki pocztowe ze zbiorów Muzeum Poczty i Telekomunikacji we Wrocławiu. HENRYK PRZONDZIONO / Foto Gość

Spotkania z filatelistyką: Skrzynka pocztowa

Piotr Drzyzga

publikacja 16.09.2025 08:30

Ilustracja nieprzypadkowa. Bo ilość skrzynek pocztowych, które zniknęły w ostatnich miesiącach z naszych ulic sprawia, że naprawdę i wcale nie tak powoli, przechodzą one do historii, stając się już obiektami muzealnymi.

Ale zacznijmy dziś od dłuższego cytatu z ważnej dyskusji, toczącej się ostatnio na łamach i-KF (internetowego Koła Filatelistów).

Dyskusji poświęconej przede wszystkim kondycji naszej filatelistyki, czyli, w gruncie rzeczy, próby odpowiedzi na pytania: dlaczego jest tak źle i kto ponosi za to największą odpowiedzialność?

Wojciech Wlaźlak pisze np. tak:

Mnóstwo młodych ludzi nigdy nie miała okazji, ani razu w życiu, zobaczyć znaczka pocztowego na kopercie, a co dopiero na niej takowy umieścić. Z mojego wywiadu środowiskowego wynika, że mnóstwo z nich nawet nie wie o istnieniu czerwonych skrzynek oddawczych, do których możemy wrzucić przesyłkę ze znakiem opłaty i po sprawie — moi rówieśnicy są przekonani, że aby nadać list, zakładając już taką abstrakcyjną dla nich potrzebę, należy wystać w tej okropnej kolejce do niemiłej Pani w okienku, przeciskając się przez gąszcz torebek i pościeli w placówce, oczywiście w dzień urlopowy (bo przecież placówki nie mogą być dostępne w godzinach odpowiadających klientom)

No właśnie. Całe szczęście na pocztach lub przy wejściu do nich, czerwone skrzynki oddawcze wciąż jeszcze są. Gorzej w innych punktach miasta. U nas „na mieście” nie ma ich już wcale. A przecież kiedyś były jeszcze też drugie. Zielone – do nich wrzucało się przesyłki miejscowe. #pamętamy?

Chyba coraz mniej. A jak się to wszystko w ogóle zaczęło, to już i najstarsi górale nie pamiętają. Jak nic trza sięgnąć do encyklopedii (filatelistyki), z niej zaś dowiadujemy się, że pierwsze nowoczesne skrzynki pocztowe pojawiły się w Paryżu pod koniec XVII wieku, za sprawą J.J.R. Villayer’a – dzierżawcy poczty miejskiej. Później także w innych krajach, choć początkowo można było wrzucać do nich tylko takie listy, które wysyłano na koszt odbiorcy.

Dopiero od roku 1840, a więc chwili wynalezienia znaczka pocztowego, można było umieszczać w nich przesyłki opłacane z góry, przez nadawcę. No i zaczęła się timbromanie, jak początkowo, z francuska, zwano filatelistykę. Bo też po francusku znaczek to timbre.

I powiem Państwu szczerze, że po dziś dzień, coś w tych francuskich znaczkach jest. Nie żebym jakoś szczególnie je zbierał, ale gdy gdzieś się jakiś trafi, od razu przykuwa moją uwagę. O np. taki jak ten poniższy.

A to był kolejny tekst z cyklu Spotkania z filatelistyką

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona