Od pewnego czasu chcemy, by dla nas święta były co weekend, tak jak w bogatej Europie Zachodniej.
Zgodnie ze śląską tradycją w Wigilię Bożego Narodzenia prezenty pod choinkę przynosi Dzieciątko. Robi to w sposób niezauważony w czasie, gdy domownicy siedzą przy wigilijnym stole i modlą się, jedzą rybę, makówki czy śpiewają kolędy.
Oczywiście dzisiaj tych prezentów jest bardzo dużo, czasami nawet za dużo, więc dzieci po latach nie bardzo pamiętają, co i kiedy dostały. Natomiast dawniej podarków było mniej, ale ludzie bardziej je sobie cenili.
Jednak największą różnicą w prezentach współczesnych i prezentach w dawnym stylu jest ich jakość. I nie chodzi mi tutaj o precyzję i solidność ich wykonania. Chodzi mi o ilość emocji, o natężenie indywidualnego zaangażowania i o skalę miłości, jaka mieści się w tym przyniesionym przez Dzieciątko podarku. Bo chyba nie ulega wątpliwości, że lalka czy samochodzik z supermarketu jest nie tylko z plastiku w sensie substancjalnym. Takie prezenty są też plastikowo-bylejakie w swej serdeczności. No bo czym innym jest mechaniczne wyciągnięcie pieniędzy w sklepie przy zakupie zabawki, a zupełnie czym innym jest sytuacja, gdy dziadek kilka dni robi dla wnuczki drewniany domek dla lalek. Ileż uczuć tkwi wtedy w tej – jak mawiano na Śląsku – pupynsztubie. Takie prezenty ludzie po obu stronach Dzieciątka, czyli twórca i odbiorca, pamiętają do końca życia.
Wielką grupą popularnych prezentów w dawnym stylu są sztrykowane oblyczki, czyli ubrania. Przez ostatnie dwieście lat babcie, matki, ciotki, starsze córki sztrykowały, czyli robiły na drutach swoje prezenty w tajemnicy przed innymi. Spieszyły się, by zdążyć przed Wiliją.
Czasami nawet na przełomie listopada i grudnia komuś tracił się z szafy zbyt ciasny cwiter, czyli sweter, albo za mała mycka, czyli czapka. A gdy się tych ubrań za bardzo szukało, to ktoś z domowników mówił, że to pewnie Dzieciątko zabrało... ale też uspokajano zaraz, że to nic straconego, bo Dzieciątko to spruje, dołoży swojej weł ny i usztrykuje ci coś nowego, większego, co będzie pasowało znowu przez rok.
Przez ostatnie 20 lat jest u nas coraz lepiej. Dziecięce pokoje toną w zabawkach, a powiedzenie „bałagan w pokoju” nie odnosi się tyle do kurzu, co do porozrzucanych autek czy lalek. Dorośli zaś w miarę możliwości finansowych nie chcą tylko świętować przy Wiliji, na Wielkanoc czy w odpust parafialny. Chcemy, by dla nas święta były co weekend, tak jak w bogatej Europie Zachodniej.
Z jednej strony nic w tym złego, ale produktem ubocznym naszego przybliżania się do dobrobytu jest coraz mniej świąteczności w świętowaniu świąt. Ten proces będzie postępował i z jednej strony będziemy dostawać coraz droższe prezenty od Dzieciątka, a z drugiej będziemy tęsknić za czasem, kiedy przychodziło do nas usztrykowane Dzieciątko, a otrzymane od niego sztrykowane cwitry i mycki dawały większą radość niż złota karta kredytowa z limitem na 20 tysięcy złotych.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.