Czy ktoś zastanawiał się, co w śląskich domach powinno wisieć na ścianie? Oczywiście, że nie chodzi mi tutaj o gardiny, czyli firany, albo o pajęczyny… tylko o obrazy.
Mój problem nie jest czysto teoretyczny, ale bardzo na czasie. Wielu bowiem ludzi dekoruje wnętrza swych domów i poszukuje pomysłów. Lepiej, gdy tacy dekoratorzy będą szukali inspiracji w kulturze śląskiej niż w kulturze bele jakiej. A zresztą jest moda na antyki.
Rozmyślałem nad tym dekoracyjnym zagadnieniem wielokrotnie. Oglądałem stare śląskie zdjęcia. Przypominałem sobie, jak za bajtla, czyli w dzieciństwie, byłem ministrantem i z kolędą chodziłem po śląskich chałpach, oglądając ich wystrój. Doszedłem więc do wniosku, że tradycyjną ozdobą śląskich ścian są świynte łobrozki. To nie może dziwić, bo chyba nikt się nie spodziewał, że są to sagie baby albo cyganki wróżące z kart? Są to czarno-białe ryciny, takie jak „chusta św. Weroniki”, czy liczna grupa barwnych oleodruków. Najbardziej znane, które jeszcze pewnie niejeden Czytelnik pamięta, przedstawiają:
Świynto Rodzina przy robocie, świyntego Antoniczka, świynto Tereska z krziżym i kwiotkami, Matka Bosko wiyszająco pranie w zogrodzie, Ostatnio Wieczerzo, Ponboczka idącego z apostołami bez pole, rzykanie w Ogrójcu, świynto Ana i roztomajte inne Madonny z Piekor, Czynstochowy czy Pszowa.
Kilka lat temu zacząłem te stare śląskie oleodruki zbierać. Najczęściej kupuję je na targach staroci, np. na jarmarku bytomskim. Są one dość tanie, już po 20 czy 30 złotych. W zasadzie cenę takiego oleodruku określa rama. Często potem oleodruk ląduje w koszu, a ramka służy innym celom dekoracyjnym. Myślę, że to barbarzyństwo.
Może też kogoś ciekawi, co ja potem z tymi staromodnymi oleodrukami robię? Ano wieszam w domu jeden obok drugiego na całej powierzchni ściany, od delówki do gipsdeki, czyli od podłogi do sufitu. Niektórych taka dekoracja trochę szokuje. Mówią, że wygląda to jak w muzeum, w kościele albo u staryj omy. Dla mnie jednak te starocie są jak kwiatki w ogrodzie, które sprawiają, że u mie w doma wonio, czyli pachnie Śląskiem.
Każdy zresztą obraz ma swoją historię. Najciekawsze jest przedstawienie Ostatniej Wieczerzy. Jest to wielki kolorowy oleodruk o wymiarach 50 cm na 70 cm, zrobiony w stylu Leonarda da Vinci. Dostałem go od pewnego Ślązoka w Wirku. Obraz po przeniesieniu z familoków do bloków został przycięty po bokach, przez co koło Chrystusa przy stole siedzi dzisiaj tylko dziesięciu, a nie dwunastu apostołów. Odbierając obraz – jako że darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby – zapytałem tylko dyskretnie, co się stało z brakującymi dwoma apostołami.
– No bo to je ta czynść wieczerzy jak Judosz już wyloz! – tłumaczy mój śląski darczyńca.
– Ale brakuje jeszcze jednego – zauważyłem.
– Judasz wyloz, ale jeszcze jedyn poszoł za nim zamknąć dźwiyrza, bo im fest ciągło po szłapach.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.