Jest tak, jak zwykle. W „Hannah i jej siostry” Woody Allen pokazuje swoje przywiązanie do niezmiennego zestawu atrybutów i wartości. Jest wielka literatura – padają tytuły dramatów Ibsena, wiele znajdziemy nawiązań do Czechowa – temat śmierci i Nowy Jork. Znów jednak zachwyca.
W rozmowach wspominane są tytuły dramatów Ibsena, nazwiska bohaterek. W treści filmu więcej jest jednak nawiązań do Czechowa. Oglądamy losy trzech sióstr, mniej lub bardziej spełnionych artystek, intelektualistek. Żyją próbując wyjść z cienia wspaniałych, sławnych rodziców – wielkich artystów. Nie tracą z nimi kontaktu, spotykają się regularnie. Rodzina ta boryka się jednak z wewnętrznymi problemami, konfliktami. O sukcesach w życiu zawodowym wspaniale się mówi, cudownie się je celebruje. Jaka to radość czuć się spełnionym i docenionym. Nie chroni to jednak ani trochę przed problemami codzienności i starości, które pomiędzy chwilami triumfu są nieuniknione.
Hannah jest znaną aktorką teatralną, publiczność oklaskuje ją i podziwia w kolejnych rolach. Jej mąż wdaje się jednak w romans z jej siostrą – Lee – której urodę i temperament podziwia. Zdradzana żona niczego się nawet nie domyśla, nie podejrzewa, nie jest świadoma (schadzki tak łatwo ukryć w hotelach, kawiarniach, księgarniach, wśród ulic Nowego Jorku). Nie uratuje swego małżeństwa. To jej mąż nie potrafi zdecydować się na rozstanie.
Zupełnym przeciwieństwem Hannah jest Holly. Artystycznie wiecznie niespełniona. Może jedynie podziwiać siostrę, nie dorównuje jej. Po problemach z narkotykami staje na nogi. Próbuje sił w biznesie. Ciągle jednak musi spłacać stare długi i zaciągać nowe. Brak sukcesów w sztuce aktorskiej los rekompensuje jej talentem w sztuce... kulinarnej. Jest świetną kucharką. Pozwala jej to spotkać architekta, świetna partię. Lecz ten wybierze jej przyjaciółkę. Dzięki ich randce zobaczymy jednak wspaniałą architekturę Nowego Jorku.
Nie można mieć złudzeń. Gotowanie nie zastępuje realizacji marzeń o aktorstwie. Dlatego tak trudno Holly znieść rady i uwagi sławnej siostry.
Sława nie chroni jednak przed problemami przyziemnymi. Matka sióstr – Norma – jest alkoholiczką, niepoprawna podstarzałą uwodzicielką, która nie ma już urody i powodzenia. Jej wybryki poniżają męża, ale przecież i ja samą. Nie potrafi ona znieść, pogodzić się ze starością i brakiem powodzenia, adoracji ze strony mężczyzn, utratą statusu gwiazdy. Zapomnieniem jest alkohol. Krąg się zamyka.
Jest też postać grana przez samego reżysera – Mickey, były mąż Hannah. Na pierwszy rzut oka komiczny kontrapunkt dla rodzinnych kłopotów i dramatów. Zabawny hipochondryk. Czy na pewno? Jego lęki są jednak bliskie każdemu z nas, o nic nie obawiamy się tak bardzo, jak o zdrowie swoje i najbliższych. Jego poszukiwanie transcendencji, Boga, religii, pewnych odpowiedzi, w kontekście podejrzenia śmiertelnej choroby jest oczywiście zabawne, ale nie mamy pewności czy nie bylibyśmy równie zagubieni w takiej sytuacji.
Jednak humorem, dobrym żartem, można uczynić życie znośniejszym. Rozbroić tragizm fatalnej wiadomości (jak kapitalnie robi to Allen w scenie, w której Mickey dowiaduje się, że jest bezpłodny), sytuacji bez wyjścia, konfliktu nie do rozwiązania.
Nie da się uczynić świata i ludzi doskonałymi. Poza naszymi możliwościami jest nawet uczynić ich lepszymi. Możemy jednak zachować dystans i pogodę ducha. To pomaga podnieść się po każdej porażce. Niezbędne jest poczucie humoru. To poczucie humoru u Woody Allena jest naszym kołem ratunkowym.
***
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów