Nakręcony w 1933 roku film, w którym tytułową rolę zagrała Greta Garbo, przeszedł do historii kina.
Perfekcyjnie zrealizowane, wystawne, kostiumowe widowisko, z najsłynniejszą aktorką tamtych czasów, robi wrażenie i dziś. Gdy jednak zestawić bohaterkę filmu z historyczną Krystyną Wazą, można… złapać się za głowę.
Historycy kontra scenarzyści – spór tak stary, jak sama kinematografia. Wraca niemal przy każdej kostiumowej produkcji. Naukowcy i badacze żądają trzymania się historycznych faktów, tymczasem twórcy filmów robią wszystko, by swe widowiska uatrakcyjnić, ubarwić, wzbogacić o fikcyjne wątki i postacie, które sprawią, że opowiedziana w filmie historia stanie się ciekawsza od tego, co wiemy z podręczników do historii. Nie inaczej było z „Królową Krystyną” wyreżyserowaną dla wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer przez Roubena Mamouliana.
W czasie panowania historycznej Krystyny zakończyła się Wojna Trzydziestoletnia, a Szwecja stała się potęgą europejską panującą na Bałtyku. Ale były i problemy.
Rosnąca w siłę arystokracja zagarniała kolejne ziemie Korony. Magnaci się bogacili, a skarb państwa pustoszał, co niepokoiło stany niższe. Kraj nawiedzały nieurodzaje, pojawił się problem z powracającymi z wojny weteranami (jak ich nagrodzić, jak wykorzystać w czasie pokoju?), no i brakowało następcy tronu, kogoś kto obejmie władzę po Krystynie.
Fascynujący to okres w dziejach Europy, podobnie jak postawa królowej, która porzuciła protestantyzm i stała się katoliczką. Co z tego znajdziemy w hollywoodzkiej produkcji? Praktycznie nic. Wszelkie problemy pominięto, koncentrując się na fikcyjnym (a jakże!) wątku romansu monarchini z hiszpańskim posłem, przez który rzekomo miała abdykować.
Widz nie dowie się także niczego o losach Krystyny po abdykacji. O jej podróżach po Europie, próbach zdobycia polskiego tronu, zostania królową Neapolu, życiu w Rzymie, gdzie napisała autobiografię, wspierała włoskich artystów, stając się celebrytką swoich czasów, a po śmierci jedną z czterech kobiet, które pochowano w Bazylice św. Piotra.
W filmie Mamouliana nie ma wiedzy, biografii – ale jest widowisko. Olśniewający spektakl i jeden z najwspanialszych melodramatów jakie kiedykolwiek nakręcono. Coś za coś? Można i tak powiedzieć, bo czymże byłoby kino bez Garbo-Krystyny? Wszak i aktorka i postać, w którą się wcieliła, stały się jego ikonami.
No i jest finałowa scena – gdy po śmierci ukochanego królowa zostaje sama na pokładzie statku, ale decyduje się płynąć dalej, choć nie ma pojęcia, co ją czeka.
Fantastyczne ujęcie. Jeden z tych kadrów, które na stałe przeszły do historii kinematografii. Dzięki niemu wychodzący z kin widzowie mogli w pełni utożsamić się z bohaterką filmu. Przeżyli to, co ona (śledząc jej losy na ekranie), a na końcu znaleźli się w tej samej, co Krystyna sytuacji.
Świetny, robiący i dziś niesamowite wrażenie chwyt, dzięki któremu film wieńczy zakończenie otwarte, przy czym nie jest ono ani kiczowatym happy-endem, ani tragicznym finałem.
***
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...