Plan napadu, skok na bank i ucieczka gangsterów przed ścigającymi ich policjantami. W filmach kryminalnych ten schemat pojawiał się tysiące razy, ale to obraz Johna Hustona z 1950 roku przeszedł do historii kina. Dlaczego?
Być może dlatego, gdyż jest on jedną, wielką, kinematograficzną alegorią chciwości. Ale przecież można go również odczytywać jako jedyną w swoim rodzaju przypowieść o daremności wszelkich ludzkich poczynań. A może to opowieść o odwiecznym trudzie, wysiłku, zmaganiach się z dowolnym zadaniem, jakie zostało danemu człowiekowi wyznaczone?
Bez względu na to, która z powyższych interpretacji wyda nam się celniejsza, warto oglądać ten film… zapominając, że jest to kino gangsterskie. Niech nas nie zmylą długie płaszcze, nieogolone twarze i obowiązkowe u mafiosów kapelusze. To tylko kostiumy, w które odziano tych osobliwych, XX-wiecznych everymanów, bezskutecznie próbujących się wydostać z osaczającej ich, miejskiej, asfaltowej dżungli.
I tu kolejne hustonowskie novum: dotąd Hollywood ukazywało gangsterów, jako bezwzględnych, pozbawionych wszelkich zasad i hamulców przestępców. W „Asfaltowej dżungli” Dix Handley - główny bohater filmu grany przez Sterlinga Haydena – jest raczej ofiarą. Kimś, kto chciałby wrócić na idylliczną, rodzinną farmę, by wraz z ukochaną – która także marzy o ucieczce z miasta - prowadzić tam normalny tryb życia. Huston jest także „pierwszym reżyserem, który dla ukazania psychologicznych meandrów przestępstwa wybiera punkt widzenia gangstera. Dzięki temu film gangsterski zyskuje jako gatunek nowe impulsy” przeczytać można w wydanej u nas w 1995 roku „Kronice Filmu”. Sporo tego, a przecież są jeszcze W. R. Burnett, Jean Hagen i Marilyn Monroe.
Ten pierwszy był autorem powieści na podstawie której nakręcono film i niebywale ważnym twórcą w dziejach amerykańskiej fabryki snów. To m.in. temu pisarzowi i scenarzyście zawdzięczamy powstanie takich arcydzieł, jak „Mały Cezar”, „Człowiek z blizną”, „High Sierra”, czy „Wielka ucieczka”.
Jean Hagen dla kolejnych pokoleń widzów jest po prostu rozkapryszoną i koszmarnie fałszującą Liną Lamont z „Deszczowej piosenki”. Tymczasem jako zahukana i rozpaczliwie szukająca miłości Doll Conovan dowodzi w „Asfaltowej dżungli” swego nieprzeciętnego talentu aktorskiego, pozwalającego jej na tworzenie także niezapomnianych kreacji dramatycznych.
I wreszcie Marilyn Monroe. Jest na ekranie dosłownie kilka minut, ale to wystarczy, by zapaść w pamięć. Była to dopiero jej druga, ważniejsza rola (wcześniej zagrała w „Love Happy” z braćmi Marx), a już „dokonuje cudu, dodając do postaci zmysłowej, wrażliwej i dziecinnej kobiety sporą dawkę wdzięku i śmiałości (…) Objawia wreszcie swój niezwykle obiecujący talent” - pisał o początkującej gwieździe Bertrand Meyer-Stabley w książce „Prawdziwa Marilyn Monroe”.
Inny biograf artystki – Donald Spoto – stwierdził natomiast w publikacji „Marilyn Monroe. Biografia”, iż „w ‘Asfaltowej dżungli’, w krótkiej, lecz kluczowej roli, Marilyn efektownie przeistoczyła się z filmowej statystki w poważną aktorkę”.
***
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...