Ich przodkowie wyjechali ze Śląska w połowie XIX w. Dotarli do Zatoki Meksykańskiej, a potem w Teksasie założyli istniejące do dziś osady Panna Maria, Cestohowa czy Kosciusko. Ponad 40-osobowa grupa Ślązaków z Teksasu odwiedziła w tym tygodniu Opolszczyznę.
Choć od wyjazdu ich pradziadów ze Śląska - najpierw koleją do niemieckiej Bremy i dalej, w kilkutygodniowym rejsie do Ameryki - minęło prawie 160 lat, to więzy śląskich Teksańczyków z ziemią przodków są tak silne, iż rokrocznie przyjeżdżają do Polski. Zwiedzają np. Kraków, Wrocław, Oświęcim czy Wadowice, a potem przyjeżdżają na Opolszczyznę i Śląsk, by w Rozmierce, Płużnicy Wielkiej czy Grodzisku (opolskie) szukać śladów rodzin. Wielu z nich na Śląsku Opolskim nie potrzebuje tłumacza. Choć całe życie mieszkają za oceanem i tam się urodzili, wciąż potrafią "rzondzić" (czyli mówić) po śląsku. Wielu gwarę przeplata językiem angielskim. Jak Jeffrey Wiatrek z Cestohowy w Teksasie, potomek pierwszej śląskiej emigracji do USA.
Jego pradziad dotarł do Ameryki w 1854. "My grandpa (dziadek - przyp. red.) przyjechoł tukej do Teksas sto lot przed tym when I was born (gdy się urodziłem)" - powiedział PAP wyjaśniając, że on przyszedł na świat w 1954 r. Wiatrek wyjaśnił, że matka jego żony była z domu Pawelek, a ojciec Janysek. "My momy cztery dzieci - dwie dziołchy i dwóch chłopców. A terołs jus osiem grandkids (wnuków). Jak zajedziem do dom w Teksas, to bandziem mieć jesce jednego" - opowiadał.
Dodał, że kiedy on był "mały synek", to wszyscy w domu mówili po polsku. Angielskiego uczyły go siostry. "Because mama and daddy nie znali jok rzondzić po amerykańsku" - dodał.
Jeffrey przyjechał do Polski i na Opolszczyznę pierwszy raz. Był zachwycony tym, co na wycieczce zobaczył. Podobał mu się Kraków, polskie kościoły, zieleń której w Teksasie mu brakuje, a nawet deszczowa pogoda. W rozmowie z PAP mówił, że mógłby tu wrócić i mieszkać - ale tylko latem. "Bo zima tu bardzo sroga, a joł zimna nie lajkuję" - skwitował.
Patrycja Felux w Polsce była już dwunasty raz. Urodziła się w Kosciusko w Teksasie, teraz mieszka w San Antonio. Do USA w 1854 roku wyjechał z Rozmierki (opolskie) jej pradziad Jakub Urbańczyk z ósemką dzieci. Osiedlili się najpierw w Pannie Marii. "Ale jak mój daddy się łożenił, to się cofli do Kosciuska" - wspominała pani Patrycja. Podczas tegorocznej wycieczki do Polski była jedną z najstarszych jej uczestniczek. Po śląsku "rzondziła" jakby nadal mieszkała pod Opolem, bo w jej rodzinnym domu w Ameryce zawsze mówiło się po polsku. Dopiero gdy poszła do szkoły nauczyła się angielskiego.
W Rozmierce po latach odnalazła rodzinę - kuzynów męża swojej siostry. Podczas jednego z przyjazdów do Polski spędziła z nimi cały dzień. Dodała, że w tym roku była w Polsce sama, a w ubiegłym z córką. "Jesce raz musza tu przyjechać, za rok ze synem" - zapowiedziała.
Ślązaków z Teksasu do Polski przywozi ojciec Frank, czyli ksiądz Franciszek Kurzaj pochodzący ze Sławięcic pod Opolem. Do USA w 1986 skierował go były ordynariusz diecezji opolskiej abp Alfons Nossol, z którym i w tym roku spotkali się uczestnicy wycieczki zza oceanu. Ks. Kurzaj pierwszy przyjazd na Opolszczyznę zorganizował w 1989 r. Od tej pory wycieczki odbywają się co roku, czasem nawet dwa razy w roku. Dzięki temu rodzinne strony odwiedziło już ponad tysiąc śląskich Teksańczyków. Duchowny opowiedział PAP, że podczas tych wypraw od lat gromadzona była wiedza i dokumentacja o emigracji ze Śląska, która trwała od 1854 do 1879.
"Teraz znamy nazwy miejscowości, z których wyjeżdżali w tamtym czasie pradziadowie. Emigracja wywodziła się z terenów położonych pomiędzy Gliwicami a Opolem, z takich m.in. wsi z Opolszczyzny jak Rozmierka, Płużnica Wielka, Kosowce, Dąbrówka Łubniańska, Knieja, Biestrzynnik, Zębowice czy Bodzanowice" - wymienił ks. Kurzaj.
Pierwsi Ślązacy wyjechali do Ameryki, bo zaprosił ich tam ks. Leopold Moczygemba. Założyli osady na południe od San Antonio w Teksasie. Pierwszą była Panna Maria, gdzie w wigilię 1854 pod dębem odprawiono mszę. Potem powstały m.in. Cestohowa czy Kosciusko.
Dzieci i wnuki tamtych emigrantów mieszkają dziś w całej Ameryce. "Choć są już piątym czy szóstym pokoleniem ciągle kultywują polskie tradycje i całkiem dobrze mówią po polsku. Muszą - bo z babcią w domu trzeba się dogadywać po śląsku, a z mamą po angielsku" - wyjaśniał duchowny.
Dodał, że doroczne przyjazdy są przede wszystkim po to, by zobaczyć Śląsk i znaleźć ślady przodków - w miejscowościach i na cmentarzach, gdzie Ślązacy z Ameryki odczytują znajomo brzmiące nazwiska i często się przy tym wzruszają. "Ale Śląsk jest w Polsce, więc nie mogę ich tu przywieźć i nie pokazać Krakowa, Oświęcimia, Częstochowy czy Wadowic" - powiedział. Wyjaśnił, że każda taka wyprawa jest skrupulatnie zaplanowana. Ks. Franciszek sprawdza na podstawie listy uczestników jakich nazwisk szukać na Śląsku i do jakich miejscowości warto zajrzeć, by spróbować odnaleźć zaginionych krewnych.
"Potem dzwonię do znajomych księży, z którymi kiedyś pełniłem duszpasterską posługę w diecezji opolskiej, wymieniam im te nazwiska i pytam, czy ktoś taki w parafii jest. Oni ogłaszają to na mszach i mówią, kiedy można się spodziewać Teksańczyków" - opowiedział ks. Kurzaj. A nazwisk na liście rokrocznie jest kilkadziesiąt; w tym roku np. Dziuki, Wiatrki, Kotary, Korzekwy, Bednorze, Długosze, Moczygemby, Wilczki, Warzechy, Zmudy, Zyziki.
Ks. Kurzaj zapewnił, że choć przyjazdy z Teksasu na Śląsk odbywają się już niemal przez ćwierć wieku, to nigdy nie brakuje chętnych na kolejny. "Kiedy wrócimy do USA, ci, którzy dziś są tu ze mną, będą dużo opowiadać o Polsce. Na następny wyjazd zapiszą się ich siostry, dzieci, kuzyni" - powiedział. Wielu zdecyduje się też na kolejny przyjazd. Tak jak Vee Moczygemba-Collins, której dalekim krewnym był ks. Leopold Moczygemba mający liczne rodzeństwo. Na Opolszczyźnie była już trzeci raz. Trzy raz odwiedziła też Płużnicę Wielką, z której pochodzą jej przodkowie. "Tu som takie piekne, stare domy, kościoły - my takich pieknych nie momy. Dalej szukom też rodziny od mojej mamy. Nie wiem, kaj byli urodzeni" - opowiadała.
Przodków w tym roku szukała również Judith Jarzombek-Scheffler z miasteczka Kosciusko. Odwiedziła Polskę po raz pierwszy. Była z matką, dla której był to już czwarty przyjazd na Śląsk. Judith mówi już prawie wyłącznie po angielsku. Przyznała, że korzenie znaleźć będzie jej bardzo trudno, bo nie wie skąd dokładnie pochodził dziadek Anton, który 160 lat temu emigrował do Ameryki.
"Wiem tylko, że przypłynął do Teksasu w połowie XIX wieku, gdy miał 16 lat. Nazywał się jak ja, Jarzombek. Ale to podobno bardzo popularne na Śląsku nazwisko. Powiedział mi o tym pan, który też się tak nazywa" - opowiedziała. Ślązacy z Teksasu zwiedzili już Kraków, Wrocław i Oświęcim. W środę odbyli wycieczkę po Opolu. W czwartek natomiast pojechali do miejscowości, gdzie żyją ludzie o nazwiskach podobnych do ich nazwisk - m.in. do Kotulina, Toszka, Boronowa (śląskie), Zębowic i Kielczy (opolskie). W piątek mają zaplanowany wypoczynek w Wiśle, a w sobotę odlecą do USA. Zapewnili, że wrócą za rok.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.