Tak się złożyło, że w okresie przedświątecznym, jednym z najczęściej wypożyczanych i kupowanych u nas DVD, jest ostatni film Quentina Tarantino. Czy „Bękarty wojny” są dobrym pomysłem na rodzinny, bożonarodzeniowy seans przed telewizorem?
Każdy, rozkochany w historii kina widz, doceni zapewne imponującą wiedzę Tarantino, gdy idzie o znajomość kinematografii lat '20, '30 i '40 ubiegłego stulecia. Gwiazdy ekranu, reżyserów i gatunki międzywojennej epoki, twórca „Pulp Fiction” i „Kill Billa” zna na wyrywki. Ba, bohaterowie jego najnowszej produkcji – bez względu na to, czy są nimi akurat szeregowi żołnierze, czy też Goebbels biesiadujący z wysoko postawionymi, niemieckimi oficerami – niemal nieustannie, gorączkowo wymieniają między sobą opinie na temat kina i ówczesnej popkultury.
Jedni przekrzykują się przy stole, dyskutując o Winnetou i King Kongu, inni znowu sami stworzeni są na wzór bohaterów kultury masowej. Dajmy na to Hans Landa – brawurowo zagrany przez austriackiego aktora Christopha Waltza. Nosi mundur SS-mana, ale bliżej mu chyba do Sherlocka Holmesa, niż do nazistowskich oprawców znanych nam z setek filmów na temat II wojny światowej.
Postmodernista Tarantino bawi się konwencjami, żongluje muzycznymi zapożyczeniami, zmienia gatunki równie szybko i sprawnie, jak jego aktorzy języki, którymi akurat na ekranie się posługują. I wszystko byłoby idealnie, gdyby nie jego ciągoty do gloryfikacji przemocy oraz typowego dla Amerykanów przedstawiania żołnierzy z USA jako bohaterskich komandosów, którzy w pojedynkę są w stanie odwrócić losy wojny.
W „Inglourious Basterds” – jak brzmi oryginalny tytuł tej produkcji – występuje między innymi Eli Roth. Rozumiem, że ów reżyser i scenarzysta niezwykle krwawych horrorów, odtwarza tu postać maniaka niczym żywcem wyjętego z własnych filmów i jest to kolejna tarantinowska zabawa kinem i w kino. Czy jednak naprawdę nie można widzom oszczędzić niektórych scen? Mam tu na myśli te ukazujące skalpowanie i masakrowanie bezbronnych przeciwników kijami bejsbolowymi, przy których nawet „Kasyno” Martina Scorsese wypada blado…
Równie irytujące jest ukazywanie „bohaterskich, amerykańskich chłopców”, którzy niczym Rambo, sami są w stanie wygrać II wojnę światową. Jakiś czas temu pojawił się u nas film „Wojak Churchill”, w którym scenarzyści wykombinowali sobie, że Churchill nie był tak naprawdę brytyjskim premierem, tylko amerykańskich super-żołnierzem, który sam doprowadził do klęski Państw Osi. Wszystko to niby tylko zabawa (z konwencją filmów typu "Delta Force", z Chuckiem Norrisem), choć niezbyt dla mnie zrozumiała…
W tzw. historiach alternatywnych, zwykle chodzi o ukazanie jakichś - mniej lub bardziej - uniwersalnych zjawisk, których tłem jest fikcyjna historia danego kraju, czy epoki. Jacek Dukaj w powieści „Lód” spekulował, co by było gdyby nie doszło do wybuchy I wojny światowej, twórcy filmu „Vaterland” zastanawiali się zaś, czy gdyby Hitler wygrał II wojnę, zimna wojna nie toczyłaby się przypadkiem między USA i III Rzeszą. Nad czym głowi się Tarantino? Pewnie już nad swym kolejnym filmem, gdyż po zakończeniu drugowojennego konfliktu w „Inglourious Basterds” żadna refleksja nie następuje. Ale może tak właśnie miało być?
Dziennikarka "Przekroju", Małgorzata Sadowska, stwierdziła w swej recenzji, iż owa bezrefleksyjność to jeden z tropów mogących świadczyć o świadomym, scenariuszowym zabiegu Tarantino, który postanowił opowiedzieć swoją najnowszą historię z punktu widzenia zafascynowanego popkulturą lat '30 dziecka. Ciekawa to teza, co nie zmienia jednak faktu, iż dla mnie to właśnie finał i wspomniane wcześniej brutalne – całe szczęście, nieliczne tylko sceny – są najsłabszymi punktami tego obrazu. Czy więc warto go obejrzeć, jeśli nie mieliśmy wcześniej ku temu okazji w kinie?
Dla realizatorskiej sprawności, zachwycających zdjęć, kostiumów i dekoracji – sekwencja w hallu paryskiego kina się kłania – z pewnością warto. Także kolejna, komediowa rola Brada Pitta – po kapitalnej kreacji w „Tajne przez poufne” braci Coen - zasługuje na uwagę. Jego próby dukania po włosku z jankeskim akcentem to komiczny wyczyn pierwszej wody, choć jak już wspominałem, aktorsko błyszczy tu przede wszystkim Waltz, a także znany z komedii „Good Bye, Lenin” Daniel Brühl. Nieźle też radzi sobie nie rozpieszczana zbytnio przez krytyków Diane „Helena Trojańska” Kruger.
Polecam więc ten film, choć zaznaczam i co wrażliwszym osobom radzę w nadchodzące święta raczej tradycyjnie obejrzeć wyczyny Kevina, „Szklaną pułapkę” i perypetie rodziny Griswoldów :)
Bękarty wojny - reż. Q. Tarantino, występują: Brad Pitt, Christoph Waltz, Daniel Brühl, Diane Kruger, Til Schweiger; rok produkcji: 2009
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...