Film ery samotności.
Oscar za scenariusz, nominacje do Narody Akademii dla reżyserki, aktora pierwszoplanowego oraz w kategorii najlepszy film + oczywiście mnóstwo innych nagród i nominacji (np. BAFTA dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej).
Nakręcone w 2003 roku „Między słowami” bez wątpienia jest filmem niezwykle ważnym i znaczącym w najnowszej historii kina. „Sofia Coppola tworząc ‘MIĘDZY SŁOWAMI’ stała się autorką dzieła wiekopomnego” – czytamy nawet w publikacji "100 najlepszych filmów świata. Podróż przez stuletnią historię filmu". Co sprawiło, że ten właśnie film zyskał taką renomę, a także status dzieła kultowego?
„Samotne, zagubione społeczeństwo, które nie ma do kogo wpaść na popołudniową kawę” – to słowa z artykułu Marcina Jakimowicza zatytułowanego „Tacy sami”, a poruszającego kwestię samotności, która w krajach sytego Zachodu staje się coraz większym problemem.
Akcja filmu Coppoli toczy się co prawda w Japonii (dzięki czemu reżyserka wplata w swą opowieść także wątki dotyczące różnic kulturowych), ale tematem numer jeden jest w „Między słowami” właśnie samotność dwójki bohaterów brawurowo/kultowo zagranych przez Billa Murrey’a i Scarlett Johansson.
Błąkają się po hotelu, w którym przez jakiś czas przyszło im mieszkać, przemierzają ulice stolicy kraju Kwitnącej Wiśni, ale wszystko to bezcelowe, puste, dojmująco smutne. Ich tokijskie wojaże zdają się być metaforą losu, jaki spotyka coraz większą ilość ludzi. Można zabawić się na śmierć (zatracić w grach komputerowych, imprezowaniu, seksie), ale żadne to lekarstwo na samotność. Nie pomaga też modny (a jakże) buddyzm, czy audiobookowe, newage’owskie poradniki rzekomo odkrywające arkana duszy ludzkiej. Tylko spotkanie z drugim, bliskim człowiekiem może tutaj pomóc. Remedium to pokrewieństwo dusz.
Trudno się nie wzruszyć, oglądając, jak rodzi się przyjaźń między starzejącym się, nie mającym już życiowych złudzeń aktorem, a młodą, zagubioną mężatką, która skończyła przecież filozofię, ale nadal nie wie kim jest. Dowiaduje się tego stopniowo. Podczas kolejnych rozmów i platonicznych spotkań z granym przez Murrey’a Bobem.
Finałowe pożegnanie (a może obietnica kolejnego spotkania? Spotkań?) jest tak niejednoznaczne, że trzeba je po prostu zobaczyć. Jak zresztą cały ten film, z pięknie fotografowanym, neonowym Tokio, z emanującą dziewczęcą delikatnością Scarlett Johansson, czy wreszcie z Billem Murrey’em, wcielającym się tu momentami w Chaplina XXI wieku (np. przezabawne, genialne „zapasy” z narzucają mu się prostytutką, której bohater nieporadnie próbuje się wywinąć, czy scena w siłowni, na bieżni elektrycznej, przywodząca na myśl chaplinowskie zmagania z kołami zębatymi z „Dzisiejszych czasów”).
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...