Duży Marcin, mały Marcin, Piotr, Samanta, Bartuś i Ewa jeszcze nie mieli okazji poznać zapachu chabrów, ale – póki co – mają to szczęście, że zamieszkali przy ul. Chabrowej.
Czym się różni tradycyjny dom dziecka od rodziny zastępczej? Dziecko w placówce czuje się niczyje, porzucone i niechciane. W rodzinie zastępczej ma świadomość przynależenia do kogoś.
O taką właśnie przynależność dzieci modlą się wieczorem na pacierzu. W tej sprawie piszą listy do świętego Mikołaja, trzymają kciuki, gdy zjawia się uśmiechnięte małżeństwo. Czekają na „przynależność” jak na gwiazdkę z nieba. Czasami spada.
Chabrowe pola
Dla niektórych osób lata dzieciństwa mają zapach niebieskich chabrów, rozsianych gęsto na brzegach pól. Chabry – w przeciwieństwie do dzieci – nie potrzebują opieki, by rosnąć. Dwóch Marcinów, Piotr, Samanta, Bartuś i Ewa do tej pory mieszkali w „Tęczy”, ale tęcza nie jest domem, tylko placówką opiekuńczo-wychowawczą. Teraz dzieci mieszkają przy ul. Chabrowej, a ich opiekunami są Alina i Tadeusz Straszewscy z Kutna, którzy kilka lat temu zdecydowali się zostać rodziną zastępczą.
– Najpierw myśleliśmy o jednym dziecku i po kilku miesiącach przygotowań przysłano do nas chłopca – opowiada Tadeusz. – Ale kiedy już był chłopiec, pomyśleliśmy o dziewczynce. Tak się jakoś stało, że w końcu przyjęliśmy pod swój dach sześcioro dzieci.
– Najdłużej mieszka u nas duży Marcin, bo od 3 lat – dodaje Alina. – Najmniejszy staż mają Piotr i mały Marcin. Przyjechali do nas w tym roku, w prima aprilis.
Państwo Straszewscy mają ładny dom na obrzeżach Kutna. Mieszkali w nim z dwoma synami – Łukaszem i Markiem. Pierwszy niedługo się żeni, drugi zdaje maturę. Jednym słowem – dzieci są odchowane. Alina i Tadeusz mogliby teraz odpoczywać – zająć się ogrodem, po obiedzie sączyć kawę...
– Jesteśmy rodzicami zastępczymi przez 24 godziny na dobę – podkreśla z dumą Alina. – Od jakiegoś czasu nocą wkrada się do nas trzyletni Bartuś, bo nie chce spać sam. Przytula się, mówi do mnie „mamo” i dopiero wtedy zasypia.
Straszna genetyka
Maleje liczba rodzin zastępczych. W zeszłym roku w Kutnie nie odbył się kurs przygotowawczy, bo nie było chętnych. Ewa Smołucha, kierownik Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Skierniewicach, uważa, że rodzicielstwo zastępcze nigdy nie cieszyło się w Polsce dużym zainteresowaniem. Ale śledząc dane w powiatach, można stwierdzić, że zainteresowanie stało się jeszcze mniejsze. Dlaczego? – Ludzie boją się nie wiadomo, jakich obciążeń genetycznych u dzieci – mówi E. Smołucha. – Odstrasza ich też świadomość ciągłych kontaktów z naturalnymi rodzicami, którzy zazwyczaj mają prawo do odwiedzin.
Choć nie było wojny, to przybywa osób w placówkach opiekuńczo-wychowawczych. W Strobowie (powiat skierniewicki) jest 52 dzieci, a według prawa powinno ich być najwyżej 30. Z jednej strony słyszy się, że sądy zbyt szybko odbierają rodzicom dzieci, z drugiej – trudno tolerować nieodpowiedzialność rodziców i czekać na tragedię.
– Obecnie nie ma pracy w rodzinach, w efekcie której dziecko nie musiałoby trafić do rodziny zastępczej czy placówki opiekuńczo-wychowawczej – mówiła w zeszłorocznej rozmowie z „Gościem” Dorota Ćwirko-Godycka, dyrektor placówki opiekuńczo-wychowawczej „Tęcza” w Kutnie. – Ktoś powie, że opieka społeczna pomaga. Owszem, ale jeśli pracownik socjalny ma pod sobą 120 rodzin z różnymi problemami i wadami, to taki pracownik „od wszystkiego” jest pracownikiem do niczego. Nierzadko przydałby się tylko nauczyciel, który podpowiedziałby rodzicom, jak przytulić własne dziecko, nakarmić, porozmawiać z nim.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...