Jednym z zapamiętanych w dzieciństwie obrazków było umieranie. Poznałem je na okoliczność śmierci moich dziadków.
Również, gdy kiedyś bawiłem się między chałpami, do schorowanej babci mojej koleżanki przyszedł farorz – jak to się wtedy mówiło – z „ostatnim namaszczeniem”. (Dzisiaj określa się to trafniej – sakramentem chorych!) Wówczas ten ksiądz, widząc bawiące się pod domem dzieci, zaprosił je do środka. Tam wszyscy rzykali i asystowali w przyjmowaniu tego sakramentu. Natomiast kiedy zostałem ministrantem, to ze śmiercią obcowałem już prawie za pan brat, uczestnicząc w wielu pogrzebach.
Wówczas ministranci wraz z księdzem i organistą udawali się do domu zmarłego, skąd wychodził kondukt. Najpierw szedł on do kościoła, a potem, po Mszy i nabożeństwie żałobnym, na cmentarz. Do dzisiaj pamiętam dokładnie ten charakterystyczny zapach kwiatów z domu zmarłego. Do dzisiaj nawet, wchodząc do kwiaciarni, zawsze mam skojarzenia z pogrzebem.
Kolejny wątek śmierci poznałem podczas uczestniczenia w Mszach św. i nabożeństwach, kiedy wymieniane były intencje modlitw. Ileż to razy słyszałem te „Módlmy się…” gdzie później było dodawane: …który zaginął na wojnie czy …nie wrócił z wojny. Kiedyś nawet byłem świadkiem, jak pewna starsza pani dyktowała kościelnemu w zakrystii tekst na takie „zolycki”. Powiedziała wtedy charakterystycznie: „…za mojigo łojca, co został kanś we wojnie”. I zaraz gdy ta pani wyszła, to zapytałem kościelnego, dlaczego ten człowiek „został we wojnie”? Czy jemu się tam bardzo spodobało?
Wytłumaczono mi wówczas, że chodzi o ludzi,co nie mają grobu,bo nie wrócili z wojny i nie wiemy czy tam anonimowo zginęli, czy może coś innego się mogło stać i nie mogą powrócić do domu. Bo przecież nie było wśród ludzi tajemnicą, że Ślązoki przymusowo powoływani przez Niemców do armii dostawali się, zwłaszcza na wschodnim froncie, do rosyjskiej niewoli. I tam mogli jeszcze żyć w łagrach na dalekiej Syberii.
Kiedy więc we Wielkim Tygodniu i w całym wielkanocnym czasie słyszę czytania i pieśni, w których pojawia się wzmianka o „pustym grobie Chrystusa”, to natychmiast mam skojarzenia z pustymi grobami Ślązoków, którzy zostali gdzieś we wojnach. Ilu ich było?Tego jeszcze nikt nie przebadał. Ale wśród tych,co zaginęli,byli też ci,co się później odnaleźli.A wtedy ich rodziny doświadczyły jakby cudu zmartwychwstania.
Wśród nich była rodzina Pochciołów z Jankowic koło Rybnika. A było to tak: młodego Izydora Pochcioła podczas drugiej wojny światowej wcielono do niemieckiej armii. Wysłano go na front wschodni, gdzie w 1943 roku dostał się do rosyjskiej niewoli, ale Niemcy błędnie powiadomili rodzinę, że zginął. Zrobiono mu więc na janowickim cmentarzu symboliczny pusty grób. Jednak dwa lata później, gdy wojna się skończyła, Izydor wrócił do Jankowic, gdzie mieszkał i pracował do swego drugiego pogrzebu w 1984 roku.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…