Wyobraźmy sobie, że jakieś 70 lat temu spacerujące Ślązoki zobaczyłyby sąsiadów idących z pieskiem w sztrykowanym cwiterku albo z kotkiem w huciku, czyli w kapelusiku.
Chyba nikt nie potrafiłby ukryć zdziwienia. Niejednemu groziłoby pęknięcie ze śmiechu. Pewnie by też polecono sąsiadom kurację w Rybniku, Lublińcu lub Toszku. Czy zatem śląska tradycja jest niechętna zwierzętom i miłośnikom zwierząt?
Żeby to dobrze zrozumieć, należy sobie uzmysłowić, że Ślązoki przede wszystkim nie pieszczą się z samym sobą i uważają, że człowiek w życiu powinien ciężko pracować a nie wydziwiać, kombinować i cwaniaczyć. Tym bardziej więc tę ideę odnoszono do zwierząt w śląskim domu. Bo przecież kot miał łapać myszy, a pies pilnować obejścia. Dlatego kota nie przekarmiano łakociami, bo straciłby apetyt na gryzonie. Również psa nie trzymano w pokoju w koszyku czy pod łóżkiem, ale na dworze w budzie, bo tam była jego wartownia.
Także królików, kur, kaczek czy gęsi nie hodowano dla ozdoby, ale dla mięsa, pierza, skór i jajek. A jaki był pracowity żywot kozy, krowy czy konia? Również ptaszki w klatce pracowały, umilając czas śpiewem, zaś popularne na Śląsku gołębie stawały się nagradzanymi mistrzami w lotach sportowych albo gotowano z nich rosołki lub pieczono na obiady. Każdy musiał pracować, co oczywiście wcale nie stało w sprzeczności z pogłaskaniem kota czy psa.
Nie znaczy to też, że Ślązok z sadystyczną rozkoszą czy z uśmiechem na twarzy zabiał króliki, kury i kaczki. Również nie ze złośliwości trzymano psa przy budzie a kota w stodole.
Uważam nawet - choć może narażę się szalenie zakochanym w zwierzętach - że śląska tradycja uczy bardzo zdrowego podejścia do zwierząt. Natomiast z pewnym zaniepokojeniem zauważam... O, przykładowo!
Przed laty w niemiecki Braunschweigu ekolodzy protestowali przeciwko karmieniu środkami antykoncepcyjnymi nadmiernie mnożących się w mieście gołębi. A ludziom to można polecać? W tym roku zaś obserwowałem pewną panią z poważnym problemem alkoholowym. Otóż ona sama wyniszcza się nałogiem, ale dla swoich dwóch piesków chodzi po wodę do źródełka, bo to zdrowe. Natomiast już całkowity absurd opowiedział mi pewien psycholog, który robił badania w więzieniu. Spotkał tam skazanego za morderstwo, który ponoć jest wrażliwy i nawet ryby na święta nie potraf zabić, ale sąsiada - owszem!
Jesteśmy więc współcześnie świadkami pewnego pomylenia porządków ludzkich i zwierzęcych. I co o tym sądzić? Niech podsumowaniem będzie fragment książki o sanktuarium w Lubecku koło Lublińca, gdzie na 39 stronie ks. Andrzej Bartysiewicz pisze:
„Legenda mówi o istnieniu cudownego źródełka /…/. Każdy wierzący myjąc się w nim odzyskiwał siły i zdrowie. Pewnego dnia jednak pewna nieznana dama /…/ wykąpała w nim swojego chorego pieska. Od tego dnia źródło straciło swoją moc, a z czasem wszelki słuch o nim zaginął”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…