Była śląska zakrystia prawdziwą dyspozytornią życia parafialnego. Wszyscy znali jej - jak to w kościele - ozdobną klamkę. Było nawet powiedzonko, że ktoś ma: kichol, czyli nos, jak klamka od zokrystie!
W czasie studiów brałem udział w wycieczce naukowej na Pomorze. Po całonocnej podróży dojechaliśmy rano do jednej z pocysterskich miejscowości, gdzie jest wyjątkowo cenny średniowieczny kościół. Musieliśmy jednak poczekać na mającego nas oprowadzić księdza, bo kończył właśnie odprawiać Mszę pogrzebową. Wówczas szwendając się po placu kościelnym, zauważyłem otwarte drzwi zakrystii. A tam... w poplamionej komży krzątał się nieogolony, lekko zawiany kościelny, który ostrożnym krokiem przygotowywał krzyż i miał za chwilę poprowadzić kondukt żałobny z kościoła na cmentarz. Jako stary ministrant byłem zszokowany. Bo gdyby w mojej śląskiej parafii coś takiego przydarzyło się kościelnemu, to farorz zatrzasłby go chyba kropidłem.
Owszem, śląscy kościelni nie byli i pewnie ciągle nie są idealni. Z młodych ministranckich lat pamiętam, jak kiedyś kościelny wyszczyloł po pysku ministranta, od którego było czuć cygarety. Wyrzucił też kilku innych ze służby za spóźnianie się albo za nieporządne wieszanie w szafie komży i kraglów. Jednak mimo niedoskonałej ludzkiej natury pozycja śląskiego kościelnego była bardzo wysoka. Podkreślała ją nawet w niektórych parafiach tradycja noszenia specjalnych uniformów czy mundurów.
Pozycja ta brała się stąd, że dawniej większość parafialno-urzędowych spraw załatwiało się w zakrystii, a szefował tam kościelny. U niego ludzie składali ofiary mszalne, dowali na zolycki, zgłaszali pogrzeby… Przez kościelnego parafianie umawiali się z farorzem na rozmowy i załatwiali jeszcze wiele innych rzeczy, co jednak zależało od lokalnej parafialnej tradycji oraz pozycji konkretnego kościelnego.
Natomiast do codziennych obowiązków kościelnego należało jeszcze otwieranie i zamykanie kościoła, dzwonienie na Anioł Pański, noszenie cały czas przy sobie kluczy od zakrystii, a także od tabernakulum oraz od sejfu z puszkami, monstrancją… i z winem.
Osoba ta pilnowała, by w odpowiednim momencie pojechać i kupić opłatki na komunikanty, dolewać wody święconej do kropielnic przy kościelnych drzwiach, zapalać, gasić i okrować świeczki – żeby nie kapały i kopciły. Kościelny też kierował budową betlyjki, Bożego grobu i koordynował stawianie ołtarzy na Boże Ciało. Natomiast w czasach, kiedy nie wszyscy poradzili czytać abo se niy wziyni breli, kościelny był również rzecznikiem prasowym farorza i parafialną informacją o godzinach Mszy, pogrzebów i nabożeństw.
Była więc śląska zakrystia prawdziwą dyspozytornią życia parafialnego. Wszyscy znali jej - jak to w kościele -ozdobną klamkę. Było nawet powiedzonko, że ktoś ma: kichol, czyli nos, jak klamka od zokrystie! Ale myślę, że dzisiaj również ta klamka ma swoją wagę. Bo w świecie zalatanych księży, domofonów i zajętych telefonów z automatyczną sekretarką oraz nieczynnych po godzinach kancelarii parafialnych - zakrystia przed i po niedzielnych Mszach jest również miejscem spotkania z farorzem i oczywiście z kościelnym.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.