Żyjemy często w przekonaniu, że już bardziej katolickiego kraju jak nasz, to nie ma i że Ponboczek bez nas sobie w Europie nie poradzi.
Im więcej podróżuję, tym później chętniej wracam do domu, na Śląsk. Uważam nawet, że sens podróżowania polega też na tym, że się ma dokąd wrócić z podróży, bo w przeciwnym razie jest się tułaczem.
W podróżowaniu nie chodzi jednak tylko o to, że człowiek przemieści się z jednego miejsca na drugie i zrobi sobie zdjęcie w charakterystycznym dla danego kraju miejscu, przykładowo w Rzymie pod Koloseum. To za mało. Smak podróżowania to przede wszystkim poznanie zwyczajów ludzi z innych zakątków świata. I nie ważne, czy jest się na Helu, w Chinach, czy Holandii.
Pewna osoba powiedziała, że nie może jeździć do Włoch, bo tam nie ma co jeść, czyli nie podają tam kotletów schabowych, kartofli i gotowanej kapusty. Tylko że właśnie takie myślenie, to zamykanie się na inne kultury. Trzeba bowiem w czasie włoskiej podróży zrozumieć, że w gorącej Italii ludzie wyginęliby w kuchniach, gdyby mieli w upalne dni stać koło pieca i przez godzinę gotować kartofle, kapustę i smażyć kotlety.
Już nie powiem o gotowaniu klusek czy rolad, co już zajmuje przynajmniej 2 godziny. A włoskie dania robi się szybko, przez to oszczędzamy sobie gorąca, energię i witaminy. Przykładowo sos do makaronów robi się w 2 do 5 minut, natomiast makaron świeży gotuje się 2 minuty, zaś suszony z paczki – około 10 minut. I to są właśnie odkrycia, z jakimi podróżnik wraca z podróży.
Ważnym elementem podróżniczych doświadczeń są sprawy obyczajowe. Bo żyjemy często w przekonaniu, że już bardziej katolickiego kraju jak nasz - to nie ma i że Ponboczek bez nas sobie w Europie nie poradzi. A ja twierdzę, że poznawanie poszczególnych regionów Europy może nas bardzo pobożnie zdziwić. Pozostańmy więc przy przykładach włoskich.
Tak więc w systematycznie odwiedzanej przez mnie miejscowości Cesenatico nad Adriatykiem, w regionie Emilia-Romagna, widziałem w sklepie rybnym wielki portret św. Ojca Pio, w kempingach Włosi wieszają sobie obrazy Matki Boskiej, zaś w namiotach przypinają szpilką obrazek św. Antoniego. W parku rozrywki „Mirabilandia” między karuzelami jest drewniany kościółek, gdzie w niedziele odprawiane są Msze św. dla bawiących się tam całych rodzin. Natomiast w wodzie na brzegu morza stoi na kamiennej kolumniefigura Matki Boskiej. Tamtejsi ludzie nazywają ją „Madonna di Aqua”.
Kiedy później z takiej włoskiej podróży wracam do domu, to widzę, jak tamtejszy region Emilia-Romagna oraz mój Śląsk są inne i jak podobne równocześnie. Dzieli nas zaledwie 1200 kilometrów. Oni i my mówimy swoimi dialektami czy gwarami. Mamy swoje regionalne kuchnie i inne tradycje. Oba regiony są na wskroś chrześcijańskie i europejskie, nawet melodie niektórych kościelnych pieśni mamy podobne.
U nas i u nich pełno jest przy drogach krzyży i świętych figurek, nawet w okolicach wody. Bo oni mają swoją Madonnę di Aqua zaś u nas w okolicach stawów, rzek i fontann stoją figury św. Jona Nepomucka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |