Śmierci nie ma

O życiu w rozdwojeniu, stracie dziecka i Bogu, który nie jest kapryśnym dziadkiem, opowiada raper Tomasz „Hiob” Karenko.

To kiedy przyszła refleksja, że coś tu jednak jest nie tak?

Miewałem takie zrywy, że wracałem do Pana Boga. Na studiach przyjaciele ciągnęli mnie w tę stronę. U sercanów na Czechowie była Msza młodzieżowa, gdzie czułem się dobrze, bo było dużo ludzi z subkultur: metale, punki. Nikt nie patrzył krzywo na mojego irokeza i glany. Ale największa refleksja przyszła dopiero w 2010 r. Spełniło się moje marzenie: stanąłem z Magdą na ślubnym kobiercu, pojechaliśmy w podróż poślubną do Kazimierza nad Wisłą i tam, pyk, poczęło się nasze dzieciątko. Byliśmy przeszczęśliwi, radocha jak nie wiem co. Zbliżały się święta, trwała krzątanina, pieczenie ciast. Aż tu pewnego dnia, wracając z pracy, spotkałem Magdę pod blokiem zapłakaną. Okazało się, że straciliśmy dzieciątko. Wtedy totalnie zawalił się nasz małżeński świat. Zaczęliśmy na siebie warczeć, kłócić się. Zero szacunku, pogarda, nienawiść. Chciałem się rozwieść, popełnić samobójstwo, bo nie widziałem żadnego sensu. Ale nagle w głowie pojawiła się myśl, takie ultimatum: „Panie Boże, daję Ci ostatnią szansę: albo zareagujesz teraz i damy radę z Tobą, wyciągniesz nas z tej beznadziei, albo rozwiodę się, może nawet pójdę w piach”. I Pan Bóg zadziałał.

Jak?

Nie było jakichś fajerwerków, ale zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Parę miesięcy później pojechałem na pielgrzymkę do Częstochowy dla osób niepełnosprawnych, z którymi pracowałem. Trafiłem przed sam obraz Matki Bożej Jasnogórskiej. Klęknąłem, spojrzałem Jej w oczy i powiedziałem: „Ty, Mamo, straciłaś swojego Syna. Wiesz, jak to boli – przecież przeżyłaś to samo. Widzisz, że nie dajemy rady, po prostu umrzemy. Jeżeli możesz, to proszę, zadziałaj, pogadaj ze swoim Synem. Nie wiem, jak to się ma stać, ale ja mówię Tobie: tak”.

Przyszła odpowiedź?

Uważam to za ewidentny cud, bo choć tydzień wcześniej nie mogliśmy na siebie patrzeć, nienawidziliśmy się, po powrocie z pielgrzymki doszło do poczęcia Zuzi – normalnie, z czułością, jak mąż z żoną. Od tamtej pory nasze życie wywróciło się do góry nogami – w pozytywnym sensie. Wiadomo, że wszystkie problemy nie zniknęły automatycznie i nadal zdarza nam się kłócić – jak to w małżeństwie. Ale widzimy cel. Paradoksalnie przez stratę dzieciątka Pan Bóg nam powiedział, że śmierci nie ma: „Spotkacie się ze swoim dzieciątkiem, które jest już ze Mną, tylko nie zepsujcie tej sprawy”. Jest motywacja do tego, żeby żyć godnie.

Zrozumiałeś coś dzięki ojcostwu?

Tak: że Pan Bóg nie jest naszym wrogiem, chce dla nas jak najlepiej. Ja sam mam czasem ochotę wystrzelić Zuzię w kosmos, bo denerwuje mnie na maksa. Mówię jej: uważaj, nie rób tego, a ona i tak pójdzie tam, gdzie chce, przewróci się, rozbije kolano, a później beczy. Ale nie potrafię gniewać się na nią. Kocham ją i w tej miłości staję się bezsilny. O ile bardziej dotyczy to Pana Boga! My też robimy Mu na złość, odwracamy się, nie słuchamy Go. Ale to jest właśnie najpiękniejsze: że jedyne, czego Pan Bóg nie może, to przestać nas kochać. Im bardziej upadamy, tym bardziej On chce nam pomóc.

Czemu przyjąłeś pseudonim Hiob?

Bo Hiob, choć stracił wszystko, nie odwrócił się od Pana Boga. „Bóg dał, Bóg wziął” – to jest niesamowita postawa. Chodzi o uświadomienie sobie, że Pan Bóg nie jest kapryśnym dziadkiem, któremu się nudzi i dlatego ludzi doświadcza. Hiob jest dla mnie wzorem wierności i ufności Panu Bogu, czego mnie ciągle jeszcze brakuje.

Jak to się stało, że facet, który kiedyś nosił irokeza, zajął się hip-hopem?

A to do Pana Boga z tym pytaniem! Ja nie chciałem żadnego hip-hopu, dla mnie to była muzyka dla tych, którzy nie potrafią śpiewać. A ja przecież jestem wokalistą – śpiewałem rocka, reggae, nawet poezję. I teraz mam rapować? No przecież to jest po prostu dno! Kłóciłem z Panem Bogiem, było we mnie sporo pychy.

To Bóg powiedział Ci: masz rapować?

Nie bezpośrednio, ale tak to odczułem. Po śmierci dziecka napisałem pierwszy utwór hiphopowy, później pojawił się kolejny i kolejny. Zobaczyłem w tym działanie Pana Boga. Wsparł mnie ks. Jacek Miszczak z radia RDN, nagle pojawili się ludzie od bitów, od studia nagraniowego. Stwierdziłem: damy radę.

Hip-hop jest dobrym nośnikiem Ewangelii?

Zdecydowanie tak! Nie lubię dopuszczać do siebie tej myśli, ale hip-hop jest modny i Pan Bóg dotyka przez niego ludzi. Nie tylko tych młodych, gimnazjalistów, ale także starszych, zupełnie niezwiązanych z tym nurtem muzycznym. Kiedy gram i daję świadectwo o stracie dziecka, podchodzą do mnie rodzice, którzy doświadczyli podobnej straty. To potwierdza, że to, co robię, ma sens.

Czujesz się dzisiaj kochany?

Jeszcze nie tak, jak bym chciał. Wiem na miliard procent, że Bóg jest, ale nie czuję Go tak namacalnie. A chciałbym poczuć w sercu, fizycznie wręcz, Jego miłość. To moja wielka tęsknota. Ale widzę w tym jakiś Boży sens.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości