Rajski ogród rozkwita w grudniu

Agata Combik

publikacja 21.12.2011 07:37

Im bliżej Wigilii, tym gęstszy las migoczących choinek. Do niedawna świąteczna zieleń wyglądała jednak nieco inaczej. Drzewka wisiały... wierzchołkiem w dół. I miało to swoją wymowę. We wrocławskim Muzeum Etnograficznym można usłyszeć o wielu bożonarodzeniowych ciekawostkach.

Rajski ogród rozkwita w grudniu Archiwum Muzeum Etnograficznego/GN Kolędnicy oraz rzeźbiarska szopka wykonana w latach 70. przez Jarosława Furgałę ze zbiorów wrocławskiego Muzeum Etnograficznego

Poprzedniczką dzisiejszej choinki była podłaźniczka – mówi Elżbieta Berendt, kierownik muzeum. – Nazywana była także rajskim sadem, Bożym drzew­kiem, jutką. Często był nią czubek drzewa zawieszony u stropu. Jego wzniesiony do góry pień wskazy­wał wtedy na niebo. Podłaźniczka nawiązywała do przedstawień „drzewa życia”.

Opowiedz to piernikiem
Udekorowane gałązki nawiązują jednocześnie do drzewa rajskiego. Do niego odnoszą się zawieszane na zielonych gałęziach owoce, jak jabłuszka czy orzechy a także łań­cuch przypominający węża kusi­ciela. Boże Narodzenie nazywane jest Godami od spotykającego się starego i nowego roku (czyli godu).

- Był to czas wielu matrymonial­nych wróżb - mówi pani kustosz. - Dziewczyna mogła na przykład wyrazić swoje uczucia do chłopca siadając pod podłaźniczką i podając mu zerwane z niej jabłko. Z czasem jednak drzewko zaczyna być sta­wiane na ziemi, czubkiem do góry. W pewnym momencie katolickie ga­zety na Śląsku krytykują nawet ten obyczaj jako protestancki oraz jako wypierający tradycyjny żłóbek.

Na zielonych gałązkach często zobaczyć można było pierniki. Pani Elżbieta tłumaczy, że na Dolnym Ślą­sku rzemiosło piernikarskie było bardzo dobrze rozwinięte, zwłasz­cza od XVI do XVIII w. We Wro­cławiu pracowało aż sześciu piernikarzy Ich wyroby były ważnym elementem weselnych obrzędów, zabaw, wróżb, ale też uznawane były za lekarstwa, a na Śląsku bywały np. nagrodą za strzelanie do celu na jar­marku. - Mamy w muzeum kolekcję rzeźbionych form piernikarskich. Takie wyroby przygotowywane na Boże Narodzenie także wiązały się z symboliką dotyczącą przeło­mu roku, zwycięstwa światła nad mrokiem. Przedstawiały np. dziecko w powijakach.

Wędrujące Betlejem
Szopki na Dolnym Śląsku mia­ły bogatą tradycję. – Po wojnie na tym terenie obnoszone były w po­chodach kolędniczych – mówi E. Berendt. – Oprócz biblijnych po­staci znalazły się tam m.in. śmierć, diabeł, anioł, a także „obcy” – na przykład Niemiec czy Żyd. Specyficzne dla Dolnego Śląska są takie szopki jak wambierzycka. Mamy też w swoich zbiorach szopkę przed­wojenną będącą rodzajem dioramy czy też szopkę „typu krakowskie­go” – zdobioną jak te z Krakowa, ale z motywami lokalnymi, np. z katedrą wrocławską, czy też pro­ste szopki nazywane „betlejkami”.

D. Ostrowska i M. Gołubkow w pracy „Szopki na Dolnym Ślą­sku” (Wrocław 1976) zauważają, że szopkarstwo rozwinęło się najbardziej w krajach pasterskich, jak Austria – a z nią Dolny Śląsk był złączony politycznie w XVII i XVIII w. Wiele dolnośląskich szopek pochodziło z warsztatu Michała Klahra i jego syna.

Zwyczajów przyniesionych przez osadników z Kresów nie sposób zliczyć. Wśród nich jest np. stawianie na święta w kącie snopu niewymłóconego zboża, a także rozkładania słomy na podłodze – zwanej „dziaduchem” lub „babką”. W użyciu były niezliczone zabie­gi zmierzające do odszyfrowania przyszłości – z wykorzystywaniem choćby połówek cebuli czy wiśniowych gałązek. Próbowano też wów­czas zapewnić sobie pomyślność na cały rok – np. grożono siekierą owocowemu drzewu, chcąc nakło­nić je do obfitego owocowania.

Odwieczna radość z przełomu, jakim jest zimowe przesilenie – wyznaczające moment, od którego dzień zaczyna się wydłużać – po­łączyła się z radością z przyjścia Chrystusa. Boże Narodzenie rów­nież zewnętrznie zmienia świat w kolorowy ogród.

Z winem w studni
Mówi Elżbieta Berendt: - W adwencie, po zakończeniu ciężkich prac polowych gromadzono się wspólnie po domach, np. na darciu pierza. Już wtedy panowała atmosfera tajemniczości, oczekiwania, przenikania codzienności z tym, co nadprzyrodzone. Kulminacja takiego przenikania miała miejsce w wigilię. Dla ówczesnych ludzi to był naprawdę czas, gdy niebo spotyka się z ziemią. Byli przekonani, że nasi zmarli krewni są wtedy bardzo blisko nas. Uważano, by nie urazić niczym świata nadprzyrodzonego. Wierzono, że w dzień wigilii dzieją się rzeczy przedziwne - woda w studniach zmienia się w wino, a o północy otwierają się niebiosa. Wierzono, że cała natura ma swój udział w misterium Bożego Narodzenia. Religijność ludowa, z ckliwymi, pełnymi ciepła pastorałkami, ściąga Świętą rodzinę na ziemię; sprawia, że wielkie tajemnice są obecne wśród nas. A gdy mija czas skupienia, czujności, wtedy... nadchodzi czas na karnawał.