Tylko lew się ostał

ks. Piotr Sroga

publikacja 17.02.2012 08:53

Majstrowanie przy historii. Wielka dziura w parku nie przypomina już miejsca chwały niemieckiej armii. Pomnik miał przez setki lat świadczyć o zwycięstwie, a ostatecznie skończył jako materiał budowlany na Pałac Kultury w Warszawie.

Olsztynek ks. Piotr Sroga/GN Olsztynek
Tylko granitowy lew zachował się w całości

Przed II wojną światową nieopodal Olsztynka odbywały się zjazdy, które były demonstracją siły niemieckich junkrów. Zjeżdżali ludzie z Pomorza, Warmii i Mazur, a także z terenów Niemiec. Bywał tu również Adolf Hitler. Do dziś dawni mieszkańcy tych okolic opowiadaj ą, że samoloty Luftwaffe machały tu z nieba skrzydłami, gdy w 1939 r. leciały z Prus bombardować polskie miasta.

Zabawy w miejscu chwały
- W dzieciństwie chodziliśmy na Tannenberg, aby buszować w ruinach. Było to w latach 70. Oczywiście nie było już budynków, pozostały jednak ruiny, w których można było znaleźć wiele kolorowych kamyczków. Potem dowiedziałem się, że pochodziły z barwnych podłóg mauzoleum. Najbardziej intrygowały nas zasypane piwnice. Wyobrażaliśmy sobie, że kryją się tam ukryte skarby – wspomina Krzysztof.

Po wojnie teren mauzoleum stał się miejscem eksploatacji różnych materiałów. – Cegły wykorzystano do budowy pomnika w Olsztynie. Olsztynecki POM zaś wzbogacił się o kable miedziane z instalacji zamontowanych w Tannenbergu przez Niemców. Dawny dyrektor przedsiębiorstwa opowiadał mi po latach, jak z gruzów wyciągano przewody, które zwijano i wywożono, aby wykorzystać w różnych miejscach – mówi pan Piotr, obecnie emeryt. Były nawet głosy, żeby odbudować mauzoleum jako atrakcję turystyczną, jednak historia przypisała pomnikowi tak negatywne znaczenie, iż pomysł ten wydał się zbyt kontrowersyjny.

Biedny Samsonow
Wszystko zaczęło się w 1914 roku. W sierpniu na tych terenach rozegrała się bitwa między wojskami niemieckimi pod dowództwem marszałka Paula von Hindenburga a armią carską pod wodzą gen. Samsonowa. Działania wojenne obejmowały teren od Olsztyna po Nidzicę. Do niewoli niemieckiej dostało się 13 generałów rosyjskich i około 92 tys. żołnierzy i oficerów. Niemcy przejęli 350 dział i duże ilości sprzętu wojennego. W ręce zwycięzców wpadło też tysiące koni, które zaganiano do prowizorycznie ustawionych ogrodzeń. W walkach zginęło wtedy ponad 50 tys. Rosjan. Ze względu na poniesione straty armia rosyjska generała Samsonowa została wykreślona z rejestru sił imperium carskiego. Samsonow popełnił samobójstwo w jednym z mazurskich lasów, a skrzynie ze skarbcem rosyjskiej armii zostały zakopane w tutejszej ziemi i do dziś poszukiwacze skarbów penetrują pobliskie grunty.

Strona niemiecka poniosła także duże straty – zginęło ponad 25 tys. żołnierzy. Działania wojenne zostawiły również swój ślad w Prusach Wschodnich. W trakcie walk zniszczono 13 miast, 572 wioski, 536 dworów. W sumie spalono lub rozwalono pociskami armatnimi 44 tys. budynków, splądrowano 50 tys. mieszkań, zamordowano 2 tys. cywili i popędzono do Rosji około 10 tys. ludzi. Wartość strat szacowano na 2 miliardy ówczesnych marek, co było w tamtych czasach gigantyczną kwotą.

Dramatyczne wydarzenia z roku 1914 utkwiły na wiele lat w pamięci okolicznych mieszkańców. – W Tomaszkowie przez wiele lat po II wojnie światowej przekazywana była opowieść o jednym z sołtysów wioski, który przebywał przez jakiś czas w niewoli rosyjskiej. Było to oczywiście po wojnie roku czternastego. Doświadczył wtedy życzliwości ludu rosyjskiego i z takim wspomnieniem wrócił do domu. Gdy w styczniu 1945 nadciągała sowiecka armia, jako jedyny nie bał się nadchodzących wojsk i wszystkim tłumaczył, że Rosjanie to porządni ludzie. Wszyscy uciekali, aby się gdzieś skryć, a on postanowił powitać pierwszych żołnierzy. Nie uwzględnił tego, iż nie była to carska armia, ale zbieranina ludzi o innych już manierach. Wraz ze swoim kolegą napotkali więc pierwszych żołnierzy, którzy zaprowadzili ich za pobliską stodołę i rozstrzelali – opowiada zasłyszaną opowieść pan Paweł.

Poprawić historię
Wspomnienie zwycięstwa z 1914 roku Niemcy postanowili upamiętnić. Było to korzystne propagandowo, gdyż do tej pory nazwa Tannenberg kojarzona była z przegraną w roku 1410 bitwą znaną w Polsce jako bitwa pod Grunwaldem. Budowa rozpoczęła się w 1925 roku, a prace prowadziła specjalna firma, zatrudniająca około 200 robotników. Koszty wyniosły ponad 250 tys. ówczesnych marek. Usypano sztuczne wzgórze, którego pozorna wysokość została spotęgowana tym, że wybrano wokół niego ziemię, tworząc pierścieniowe wklęśnięcie. Wokół pomnika pozostały niemieckie i rosyjskie groby żołnierskie. W ten sposób stworzono krajobraz bitwy. Pusty dotychczas teren pól uprawnych odpowiednio zadrzewiono, sadząc między innymi około 1,5 tys. dużych dębów.

– Mój wujek służył w Wehrmachcie i przez pewien czas pełnił wartę przy Mauzoleum Hindenburga. Pamiętam, jak opowiadał o specjalnej rasie owiec, którą sprowadzono, aby pasąc się w okolicy, utrzymywały w ryzach rosnącą trawę. Takie ówczesne kosiarki – mówi Grzegorz, obecnie mieszkaniec Kolonii. Pomnik był w kształcie ośmioboku. Z ośmioma wieżami i wysokim na 40 metrów krzyżem pośrodku. W centrum konstrukcji znajdował się grób nieznanego żołnierza. Ogólny wygląd nawiązywał do zamku krzyżackiego. Chodziło o wskazanie, że zwycięstwo z 1914 roku było w jakiś sensie odwetem za porażkę poniesioną 500 lat wcześniej w starciu z wojskami słowiańskimi.                                 

Otwarcie obiektu odbyło się 18 września 1927 roku, w 80. rocznicę urodzin Hindenburga. Usunięto grób nieznanego żołnierza, a poziom obniżono o 8 stóp. Komora grobowa została zbudowana w krypcie jednej z wież. Wejścia do krypty strzegły dwie figury żołnierzy, wysokie na 13 stóp. Ciała Hindenburga i jego żony spoczęły w mosiężnych sarkofagach. Za nimi ustawiono dwa krzyże połączone ramionami, z napisami: „Miłość jest wieczna” i „Bądź wierny aż do śmierci”. W wieży pogrzebowej urządzono izbę pamiątek po Hindenburgu i jego pomnik.

Resztki pamięci
Miejsce stało się symbolem i celem pielgrzymek dla tysięcy Niemców. Uczniowie niemieckich szkół mieli obowiązek je odwiedzić. Obiekt był także miejscem rocznych zebrań weteranów I wojny światowej.

Kariera pomnika skończyła się w styczniu 1945 roku, gdy do Prus Wschodnich zbliżały się wojska sowieckie. Niemieccy wojskowi, obawiając się profanacji, przenieśli doczesne szczątki feldmarszałka i jego żony. Przewieziono je prawdopodobnie do magdeburskiej katedry. Dzień później, w nocy, wysadzono wieżę, w której mieścił się grobowiec. Sowieci nie zniszczyli budowli i tak przetrwała do 1949 roku, gdy zaczęto ją demontować, a materiały budowlane wykorzystywano m.in. do budowy Pałacu Kultury w Warszawie.

Dziś po Tannenbergu-Denkmalu pozostały wspomnienia, fotografie i kamienny lew. Wykuto go na pamiątkę XII Mazurskiej Dywizji Piechoty, wsławionej w bitwie pod Tannenbergiem w 1914 roku. Zrobiony jest z jednej bryły granitu. Umieszczony w latach trzydziestych na kilkumetrowym postumencie z prawej strony głównej alei wiodącej do mauzoleum przez kilka lat stał nietknięty. Nie było silnych, by go ruszyć, gdyż waży 7 ton.

W latach 50. żołnierze za pomocą dźwigu zdjęli pomnik i wywieźli. Lew trafił do Centrum Szkolenia Wojsk Ochrony Pogranicza w Kętrzynie i chyba dzięki temu przetrwał. Przed trzydziestoma laty, z inicjatywy Jerzego Wilka, wyznaczono nowe miejsce dla niego. Kętrzyński komendant przekazał nieodpłatnie kamienne zwierzę miastu. W ten sposób lew powrócił i stanął przed ratuszem.

Dziś jest niemym świadkiem dawnych lat, a zarazem przestrogą, że gdy majstruje się przy historii, można dostać po łapach. Lwich łapach.