Spieszy się jak… szewc

ks. Zbigniew Wielgosz

publikacja 09.09.2012 07:30

Z Sewerynem Goszczyńskim wyruszam trochę bliżej „Tatrów”, aczkolwiek zamierzam na chwilę zatrzymać się pośród krajobrazów między Rożnowem a Ciężkowicami.

- Ta jaskinia żyje! ks. Zbigniew Wielgosz/GN - Ta jaskinia żyje!
Mówi Dariusz Brończyk

Jadę więc do Wojnicza, stam­tąd, około Panieńskiej Góry, dalej na południe, aż poja­wi się trójkątny rozjazd. Ja – na Zakliczyn. W mieście szukam szewca. Na drugim co do wielkości rynku w Małopolsce właśnie trwa jarmark, gdzie można kupić pra­wie wszystko, czyli szwarc, mydło i powidło. Chyba to było 1 marca 1832 roku, kiedy Goszczyński wje­chał do Zakliczyna, gdzie na ryn­ku zastał niemiłosiernie głębokie błoto. Esteta rozumiał jednak jego pochodzenie: „nie można mu [Zakli­czynowi] tego mieć za złe, bo leży na niskiej płaszczyźnie i roszony jest mnóstwem strumyków…”.

W każdym bądź razie dziś błota nie ma, a rynek pulsuje życiem sprzedających i kupujących w śro­dowe zjazdy. W inne dni spokojniej­szy, wyciszony, senny. W środku ratusz, w otoczeniu urokliwych kamieniczek i domów, z paskud­nym architektonicznie domem towarowym na krańcu północnej pierzei rynku. Wciąż nie znajdu­ję szewca. A tymczasem, blisko 200 lat temu, miasteczko słynęło z szewców, którzy ponoć szyli buty ludziom mieszkającym nawet w odległych stronach Galicji.

W Zakliczynie   ks. Zbigniew Wielgosz/GN W Zakliczynie
Przed najstarszym domem w miejscowości
„Główne jarmarki tutejszych szewców były w Brzesku, do którego ztąd przez góry za Dunajcem przeprawić się trzeba: pośpiech, z jakim zdążali do owego miasteczka leżącego ztąd o mil cztery, miał zrodzić przysło­wie: spieszy się jak szewc z Zakliczyna. Upodobanie w tem rzemiośle zachowuje się dotąd między miesz­kańcami Zakliczyna” – pisze Gosz­czyński.

Niestety, to upodobanie należy do przeszłości i, jak pokazu­je miejscowa rzeczywistość, se ne vrati. Utwierdzają mnie w tym panie z miejskiej biblioteki, które na pytanie o szewców w Zakliczy­nie kręcą głowami. – O, nie ma już tej tradycji. Owszem, jest jeden pan, który ma tu niedaleko punkt, ale nie jest stąd. Dawni zakliczyń­scy szewcy już poumierali – konsta­tują z nostalgicznym uśmiechem.

Lekkie jak piórka
Więc z szewca nici. Idę zatem w miasto! Kto chciałby zobaczyć je tak, jak wyglądało w XIX wieku, musi pójść w kierunku kościoła św. Idziego. Prowadzi do niego stara drewniana zabudowa przy ul. Mic­kiewicza. Owszem, niektóre domy wyremontowano według modelu „na jak nowe”, ale zachowały się charakterystyczne podcienia, zaś z wysuniętych dachów zwisają nad ulicą potężne spusty rynien. Nieźle musi z nich chlustać, gdy ulewa. W najstarszym, błękit­nym domu „Pod Wagą” mieści się izba regionalna, ale można ją zobaczyć jedynie po wcześniejszym umówieniu się w miejskim centrum kultury. Wezwanie kościoła – św. Idziego – świad­czy o dawności tutejszej parafii.

Opiekowali się nią najpierw bene­dyktyni, szerzący w XI wieku kult opata z Saint Gilles. W tym czasie jednak Zakliczyn był Opatkowicami. Zmiana nazwy nastąpiła w 1558 roku. W środku kościoła barokowy zawrót głowy, którą uspokaja nieco surowy ołtarz w bocznej kaplicy, pochodzący z zamku melsztyńskiego. A w ołtarzu głównym łaskami słynący obraz Matki Bożej…

Zaglą­dam do księgi próśb i podziękowań, która leży na klęczniku w kruchcie. Kartki napęczniały już ludzkimi troskami, cierpieniem, ale i uśmie­chem, że kogoś błogosławieństwo nie opuszcza. Może lżej będzie niektórym, gdy spojrzą nie tylko na Maryję, ale na kościelną tęczę, gdzie wokół Ukrzyżowanego fruwają lekkie jak piórka anioły. Barok uwielbia kontrasty, a przy tym wszystkim pociesza. To styl zwycięstwa.

Podniośle swojsko
Żegnam Zakliczyn, skręcając na sądecką drogę. Zaraz za skrę­tem klasztor franciszkanów, dawniej reformatami zwanych, których JWP Tarło do Zakliczyna sprowadził, żeby z reformacyjnymi zapędami tutej­szych panów skutecznie walczyli słowem Bożym.

Tędy jechał także Goszczyński, mijając potem Paleśnicę. „Ta część drogi nie jest przyjemna. Głęboki wąwóz, koryto potoku Paleśnicy, które trzeba kilka razy przekro­czyć, wzgórza po obu stronach jednotonne i niebujnym lasem po­rosłe… Ale to droga jak każda wio­dąca do miejsc błogosławionych” – pisze Goszczyński. Tym razem jednak nie do „Tatrów”, ale na Jamną, do Republiki Dominikańskiej. Góra Góry – jak mawiają o tym miejscu ludzie, przyciąga ich, bo cicho, pięknie, podniośle i swoj­sko pośród drewnianych chałup tworzących tę osadę. Zachodzę do trzech miejsc: kościoła, gdzie pośród pałek wodnych patrzy na mnie Madonna z Dzieciątkiem – Matka Niezawodnej Nadziei. Potem do kaplicy w domu św. Jac­ka, z niezwykłym klimatem wy­twarzanym przez zgromadzone przedmioty. I wreszcie do pomnika kaźni miejscowej ludności, zamor­dowanej przez Niemców podczas pacyfikacji wsi. Tu panuje cisza, która boli.

Żyjące skały
Z Jamnej rozpoczynam ostatni etap drogi. Do Bukowca. Wędrowcom radzę zostawić samochód u podnóża jamneńskiej góry od strony Paleśnicy. Jest tam mały parking i początek niebieskiego szlaku do Bukow­ca. Po około godzinie marszu wspiąć się trzeba na szczyt wzgó­rza i jest się w rezerwacie przy­rody Diable Skały.

Oprowadza mnie po nim Dariusz Brończyk, nauczyciel i dyrektor szkoły w Bukowcu, który wraz z żoną Jolantą, z inspiracji ks. Zenona Tomasiaka, zaprojektował ścieżkę przyrodniczą po osobliwościach skalnych rezerwatu. – Szlak PTTK, powstały jeszcze przed wojną, wiedzie górą i nie widać z niego skał, trzeba go przejść i obejść od dołu, gdzie nasza ścież­ka się rozpoczyna – mówi pan Dariusz. Trasa jest podzielona na przystanki pod każdą ze skał, które powstały dzięki wypię­trzeniu, a nie działaniu lodowca. Świetnie zrobione tablice nada­ją się do przeprowadzenia lekcji przyrody, ale z przewodnikiem łatwiej zobaczyć to, co poza plan­szami. – O, tu mamy „łazienkę” dzika, gdzie zażywa błotnej ką­pieli… A po tej ostrężynie widać, że odwiedziła ją sarna – pokazuje mi pan Dariusz.

Ścieżka wiedzie do najciekaw­szej osobliwości rezerwatu – jaskini Diabla Dziura. Główne wejście za­myka krata, mająca chronić nietope­rze, które tu mają swoje zimowisko.

– Jaskinia jest typu szczelinowego, ona ciągle żyje, w wyniku ruchów tektonicznych mogą następować w niej przesunięcia skał. Dlatego powinni do niej wchodzić jedynie doświadczeni grotołazi – podkreśla pan Dariusz. Rezerwat i okoliczne lasy są bardzo atrakcyjne dla grzy­biarzy. Ludzi coraz bardziej przycią­ga nie tylko Jamna, ale i Bukowiec.

Dwa tysiące komarów
Jego sercem jest dawna drew­niana cerkiew z Kamionnej k. Krynicy. W Bukowcu stała się kościołem, malowniczo położo­nym na odsłoniętym wzgórzu, z rozległą panoramą Beskidu Są­deckiego. Od kilku lat świątynia przeżywa renesans dzięki pracom renowacyjnym.

– Wymieniono belki w ścianach, oszalowanie, dach. Odnowiono ołtarze, a teraz trwa renowacja organów – opo­wiada ks. Jakub Rozum, proboszcz. Dach udało się wymienić dzięki podkowcowi małemu, nietoperzo­wi, który tutaj ma swoją kolonię. – Jest ich ponad 100 sztuk. Ostatnio powstała inicjatywa liczenia nie­toperzy, które 10 minut po zacho­dzie słońca wylatują na żerowisko nocne. A jeden nietoperz w ciągu nocy potraf zjeść 2 tysiące koma­rów, więc na Bukowcu komarów nie uświadczy – śmieje się ks. pro­boszcz. Ludzie wstępują jednak do kościoła nie ze względu na la­tające ssaki. Wnętrze jest piękne i działa jak magnes.