Rustykalna teleportacja

Andrzej Capiga, Marta Woynarowska

publikacja 29.08.2012 08:51

„Bardzo ładny skansen. Ale najbardziej podobała mi się w nim moja Bożenka…” – tak brzmi jeden z najzabawniejszych wpisów do księgi pamiątkowej kolbuszowskiego skansenu.

Muzeum Kul­tury Ludowej w Kolbuszowej Marta Woynarowska/GN Muzeum Kul­tury Ludowej w Kolbuszowej
W skansenowej szkole panuje atmosfera z lat 30. ubiegłego wieku

Jeżeli ktoś chciałby telepor­tować się w przeszłość o 100, 200 lat, proponujemy wy­brać się do Muzeum Kul­tury Ludowej w Kolbuszowej. Na powierzchni prawie 30 ha wy­eksponowano, w bardzo ładnym otoczeniu (woda i las), 80 obiektów; od wielkogabarytowych jak kościół z Rzochowa do urokliwych przy­drożnych kapliczek.

Dzieło zapaleńców
– Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej otwarto 26 kwiet­nia 1959 roku. Jego powstanie było owocem niemal trzyletniej już wówczas pracy Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przyrody i Kultury im. Juliana Macieja Goslara. Początkowym i w zasadzie jedynym kapitałem tworzącej się placówki była chęć działania, zapał i determinacja jego członków. Z licz­nych zaangażowanych w to dzieło wymienić należy przede wszyst­kim pierwszego prezesa towarzy­stwa Kazimierza Skowrońskiego, Macieja Skowrońskiego i Józefa Niezgodę. Utworzenie muzeum sta­ło się możliwe dopiero wtedy, gdy towarzystwo pozyskało na ten cel część dawnej synagogi – przybliża historię Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej jego dyrektor Jacek Bardan.

Muzeum, jako instytucja spo­łeczna, przetrwała do początku lat 70. ub. wieku. Potem zostało upań­stwowione, gdyż tylko w ten sposób można było liczyć na regularne do­tacje. Wtedy też pojawił się pomysł, aby na bazie muzeum powstał skan­sen. Zaczęły się pierwsze wykupy gruntów. W 1973 r. rozpoczęto prze­noszenie wytypowanych wcześniej obiektów do przyszłego skansenu. Uroczyste otwarcie parku etnograficznego nastąpiło 5 lat później, podczas zorganizowanej wówczas w Kolbuszowej Ogólnopolskiej Konferencji Parków Etnografcznych. Od tego czasu muzeum działa jako placówka pokazująca i udostępnia­jąca zabytki budownictwa i kultury Lasowiaków i Rzeszowiaków.

Niestety, muzeum od jesieni 2008 r. nie posiada stosownych sal, w których możliwe byłoby organi­zowanie wystaw czasowych. Użyt­kowaną od 1959 r. starą synagogę, pierwszą swoją siedzibę, musiało bowiem oddać starostwu w związ­ku ze zwracaniem mienia gminom wyznaniowym. Obiekt od tamtej pory stoi opuszczony, przez nikogo nie użytkowany.

Fujarki i gwizdki
Organem prowadzącym kolbuszowski skansen jest samorząd województwa podkarpackiego, który też finansuje jego działalność. Roczna subwencja wynosi około 2 mln złotych. Kwota ta po­zwala w zasadzie tylko na opłace­nie pracowników. Kadra muzeum waha się od 45 do 48 osób, z tym że na pełnym etacie jest znacznie mniej, ponieważ niektórzy pra­cownicy zatrudnieni są sezono­wo, na przykład przewodnicy lub osoby zajmujące się utrzymaniem parku. Muzeum zarabia głównie na sprzedaży biletów.

– Dodatkowe, ale bardzo skromne dochody uzy­skujemy z wynajmu pomieszczenia na restaurację czy powierzchnię na reklamę. Piwa, cukrowej waty, gumowych zjeżdżalni dla dzieci i głośnej muzyki – tego u nas nie ma – podkreśla dyrektor.

Nieznaczne dochody przynosi także sklep z pamiątkami, w któ­rym można nabyć wyroby tylko regionalnych rękodzielników. – Turyści najczęściej kupują drobne upominki, zwłaszcza ćwierkające ptaszki, fujarki, gwizdki czy kubki z wzorami lasowiackich haftów – powiedziała Magda Czachor, która jest przewodnikiem, ale jak trzeba sprzedaje także w sklepie.

Liczba odwiedzających skansen systematycznie wzrasta. W latach 1996–2001 było to prawie 19 tys. tu­rystów rocznie, 2001–2005 – ponad 30 tys., rok temu już 32 tys., a pierw­sze półrocze tego roku było o 1,5 tys. odwiedzających lepsze niż w 2012 r.

Zdecydowana większość przyby­wających do etnograficznego parku to oczywiście Polacy, ale zaglądają tutaj również obcokrajowcy, przede wszystkim Francuzi, Niemcy, Wło­si i Amerykanie (5-10 proc).

Z wpisów do księgi pamiątko­wej wynika, że turystom najbar­dziej podoba się ogólna atmosfera skansenu, którą tworzą dawne zabudowania, wyposażenia do­mów i budynków gospodarczych oraz spacerujące luzem domowe zwierzęta.

Gęsi, czyli łabędzie
Przekraczający furtkę skan­senu zaczynają podróż w czasie, do lat, kiedy może żyło się trudniej, bardziej pracowicie, ale chy­ba szczęśliwej, choćby z racji wolniejszego tempa i w rytmie wyznaczanym przez przyrodę. Dla nieco starszych gości wizyta w kolbuszowskim muzeum to przy­pomnienie dzieciństwa, dla mło­dzieży zaś czysta egzotyka. - Zda­rzyło mi się kilkakrotnie, że nasze poczciwe gęsi zostały wzięte przez dzieci za łabędzie - opowiada pani Magda. - Najpierw mocne niedo­wierzanie i szok, a później miałam w duszy niezły ubaw.

Oprowadzając wycieczki po skansenie, pani Magda niejedno już słyszała i widziała. Gimnastykę umysłową zapewnia jej koniecz­ność ekspresowego kojarzenia, kiedy musi młodzieży wytłumaczyć np. co to jest sierp lub cep.

- Z sier­pem nawet nie jest tak źle, bo mówią, że to taki hak do cięcia – śmieje się. – Ale z cepem tragedia. Więc wyjaśniłam, że to taki rodzaj nunchaku. Od razu wiedzieli, o co chodzi. Do­dałam tylko, że oba kije, z których je­den był dłuższy, łączył sznur, nie zaś łańcuch. Nie dowierzają informa­cjom, że dawniej nie było prądu, w zabawkach, które poruszają się, szukają baterii. Przecież dzięcioł nie może stukać, ptaszek trzepotać skrzydłami, a kółko kręcić się bez zasilania! Takie znaki czasu.

Dlatego tak istotne są działania edukacyjne podejmowane przez kolbuszowskie muzeum, za które było już nieraz nagradzane, m.in. muzealnym Oscarem, czyli Sybillą w 2007 r. A tych jest do wyboru, do koloru o każdej porze roku i w dodatku dla wszystkich rocz­ników. Na naukę przecież nigdy nie jest za późno. Można zatem podszkolić się w sztuce kulinarnej, by potem zaskoczyć gości i rodzinę oryginalnymi i dzisiaj zapomnia­nymi specjałami dawnej kuchni wiejskiej. Do wspólnego gotowania zaprasza „babcia Janina”, która już trzykrotnie zdradzała sekrety swojej kuchni.

– W warsztatach może uczestniczyć każdy – wy­jaśnia dyrektor Jacek Bardan. – Młodzież, seniorzy, panie, a także panowie, których do tej pory było niemal jak na lekarstwo – dodaje z uśmiechem.

Pragnących zabłysnąć swymi umiejętnościami i podać np. zupę żydowską, mielonki z kapusty lub hamantajki, zwane też kikle, za­chęcamy do wspólnego gotowania z panią Janiną Olszowy. Nie tylko na gotowanie stawiają pracownicy skansenu, zachęcają bowiem do po­znawania i zdobywania innych umiejętności w ramach warszta­tów „Do ETNOdzieła” skierowa­nych do dzieci i dorosłych.

– Ak­cję organizowania różnego rodzaju warsztatów etnograficznych na tak szeroką skalę podjęliśmy właści­wie w tym roku – wyjaśnia Jacek Bardan. – Wcześniej było to utrud­nione przez brak odpowiedniego zaplecza. Owszem, odbywały się lekcje muzealne adresowane głów­nie do szkół, ale zaledwie w ciągu paru miesięcy, najczęściej były to maj, czerwiec oraz przełom września i października. Ograni­czała nas przede wszystkim pogo­da. Obecnie, kiedy wygospodaro­waliśmy pomieszczenia w dawnej szkole, możemy naszą ofertę zde­cydowanie rozszerzyć.

Kolbuszowski skansen, wbrew swej nazwie, kojarzącej się z czymś starym i skostniałym, jest żywą wioską, tętniącą codziennymi pro­blemami, pracami. Wśród zagród słychać gdakania, pianie koguta, w stawach i kałużach chętnie plu­skają się stada kaczek, trawę zaś „koszą” owce i kozy. Te ostatnie zresztą nie tylko trawę, nie prze­puszczają bowiem niczemu, co się zieleni. Na polach zaś można spotkać żniwiarzy, zaś w karczmie bawiących się „dawnych” miesz­kańców wsi.

Ostała się ino chałupa
Kolbuszowski skansen gro­madzi różnego rodzaju obiekty dokumentujące zabudowę i życie dawnych osad lasowiackich i rze­szowskich. Czasami, jak w przypad­ku chałupy z Jeziórka, są one jedy­nym znakiem, że kiedyś taka wieś istniała. Dzisiaj bowiem po dużej i ludnej niegdyś wiosce ostała się owa chałupa oraz zdjęcia i ludzkie wspomnienia. Resztę pochłonęła kopalnia siarki.

Dlatego każdy nabytek bu­dzi ogromną radość dyrektora i pracowników muzeum, tak jak najnowszy obiekt, czyli okazały drewniany kościół pw. św. Marka Ewangelisty z Rzochowa, pocho­dzący z 1840 r. Docelowo bowiem Jacek Bardan chciałby odtworzyć pełny układ dawnej wsi, w której obok chłopskich chat, funkcjono­wał szlachecki dwór, a w swoisty sposób łączył je stojący najczęściej w centrum osady kościół parafialny.

– Chałupy mamy, kościół też, a w niedługim być może czasie dojdzie zespół dworski – cieszy się Jacek Bardan. – Miejsce jest już wy­znaczone, podobnie jak na tartak. Mamy już dwa obiekty dawnej za­budowy małomiasteczkowej, któ­ra coraz szybciej znika z naszego krajobrazu.

Większość obiektów muzeum udało się pozyskać za darmo. – Ludzie chętnie przekazywali nam swoje stare domy, obok których wyrastały nowe, murowane – mówi Jacek Bardan. – Przeniesienie obiektu nie jest sprawą łatwą, nie tylko ze względów technicz­nych. Wiąże się z tym cały pro­ces. Należy bowiem sporządzić dokładne studium historyczne, przeprowadzić inwentaryzację architektoniczną, przygotować aranżację, scenariusz ekspozycji, zgromadzić odpowiedni sprzęt i całe wyposażenie dawnych do­mostw. Musimy zatem zastanowić się, co chcemy pokazać na ekspozy­cji. Każda chałupa, szkoła, kościół, warsztat musi dokładnie oddawać realia przeszłości, tu nie ma miejsca na żadne uproszczenia, przekła­mania.

– Kilka lat temu udało się nam pozyskać dom państwa Sob­ków z Handzlówki, w którym za­chowały się, co wydaje się wręcz niewiarygodne, sprzęty sprzed kilku dziesięcioleci – wyjaśnia Ja­cek Bardan. – Również świątynia z Rzochowa trafiła do nas z peł­nym wyposażeniem. Przed roze­braniem i przewiezieniem obiekt jest dokładnie inwentaryzowany, wszystko numerowane, by później już w skansenie móc go zestawić. Przed przystąpieniem do budowy wszystko poddawane jest renowa­cji i konserwacji. Tak było również w przypadku kościoła z Rzochowa.

– W czasie rozbiórki natrafiliśmy na starą polichromię namalowaną na płótnie, która pokrywała całe wnętrze świątyni. Dlatego podjęli­śmy decyzję o przywróceniu pier­wotnej i rezygnacji z późniejszej malatury – opowiada dyrektor kolbuszowskiego muzeum. Rekonsekracja świątyni planowana jest na przyszły rok we wspomnienie jej patrona, czyli św. Marka.