Gdy zwarycze sól warzyli

Karolina Pawłowska

publikacja 19.06.2013 06:25

Hanzeatycki Targ Solny. Rzemieślnicy pracują w pocie czoła, rycerstwo toczy walki, a mieszczanie jedzą śledzie i grają w wiekowe gry – scenografia z filmu o średniowieczu? Skądże! To tylko sposób na przyglądanie się przeszłości z bardzo bliska.

Gdy zwarycze sól warzyli Karolina Pawłowska /GN Zrobienie barwnej krajki tylko na początku wydaje się skomplikowane

I to tej rodzimej, lokalnej. Bowiem zasadą odbywającej się co roku trzydniowej imprezy jest odtwarzanie typowych dla Kołobrzegu zajęć. Tyle że tych z czasów słowiańskiego grodu Chrobrego i Krzywoustego oraz lokacji miasta za Warcisława III.

Miasto solą słynące
– Pokazujemy te rzemiosła, które są historycznie i archeologicznie w Kołobrzegu potwierdzone. Był browar, więc warzymy piwo, była cała dzielnica kowali, więc i kowala przy pracy można oglądać, jest mincerz bijący monety, są i bartnicy – wylicza, oprowadzając po namiotowym miasteczku, Jarek „Jerry” Bogusławski, miejscowy człowiek legenda, społecznik, żeglarz, przewodnik turystyczny, a przede wszystkim pomysłodawca i główny motor napędowy Targu.

Wśród rzemieślników kręcących powrozy, wyplatających koszyki czy tworzących rogowe ozdoby nie mogło zabraknąć tych, z których Kołobrzeg przed wiekami słynął: zwaryczy warzących sól z kołobrzeskiej solanki. Nie bez powodu 1000 lat temu gród ten nosił dumnie przydomek „Salsae Cholbergensis” – solny Kołobrzeg. A sól, jak wiadomo, nieodzowna była do przyrządzania lokalnego przysmaku: śledzi.

„Naszym przodkom wystarczały ryby słone i cuchnące,/ My po świeże przychodzimy, w oceanie pluskające!/ Ojcom naszym wystarczało, jeśli grodów dobywali,/ A nas burza nie odstrasza ni szum groźny morskiej fali./ Nasi ojce na jelenie urządzali polowanie,/ A my skarby i potwory łowim skryte w oceanie” – Jerry recytuje zapisaną przez Galla Anonima „Pieśń wojów Bolesława Krzywoustego w 1107 r. – Tego Kołobrzegu lokacyjnego jeszcze wówczas nie było, on powstał dopiero 23 maja 1255 r. Gród był na terenie dzisiejszego podkołobrzeskiego Budzistowa. Ale właśnie tutaj, gdzieś w okolicach tego miejsca, gdzie dzisiaj jesteśmy, wojowie tę pieśń śpiewali – kiwa głową. Wśród wielu specjałów nie tylko takich „średniowiecznych” śledzi można było na Targu pokosztować.

Chwasty lecznicze
Oprócz chleba ze smalcem niezłe wzięcie miały ekologiczne kozie sery i ziołowe specyfiki. – Ten jest z młodych pędów sosny. Zasypuje się je cukrem bądź zalewa wodą, a po wytrąceniu się syropu ogrzewa, ale lekko, żeby nie stracić całej witaminy C. Działa wspaniale na płuca, na oczyszczanie oskrzeli. A ten jest z mniszka lekarskiego, czyli naszego popularnego mlecza. Po niemiecku jego nazwa brzmi Löwenzahn, czyli lwi ząb. To ząb na nasze problemy z przemianą materii. Reguluje pracę nadmiernie przeciążonego żołądka i wątroby. Oczywiście nie jest to żadne cudowne panaceum, które wyleczy poważne schorzenia, ale może im zapobiegać – zachwala przygotowywane przez siebie syropy ziołowe Cezary Szczupak. Razem z żoną prowadzą w podgryfickich Marwicach ekologiczne gospodarstwo, w którym uprawiają m.in. pokrzywy. Certyfikowane i wolne od wszelkich chemikaliów, oczywiście także na syrop.

– Pokrzywa ma silne działanie oczyszczające krew, usuwa wszystkie złe produkty przemiany materii. A one wydalane są przez nerki. Żeby ich nadmiernie nie obciążać, polecam picie syropu przez tydzień, a potem tydzień przerwy. Osobiście stosuję ją niemal przez cały rok na wzmocnienie organizmu. Przeziębienia, kaszle i chrypki mi się nie zdarzają, chociaż pracując na wsi, jestem dużo na powietrzu w różnych warunkach atmosferycznych – opowiada zielarz.

Czy wszystko da się przerobić na syrop? – Pewnie nie, ale wiele z tych rzeczy, o których myślimy pogardliwie: chwast. Polecam poszperać trochę w internecie, sięgnąć po zielniki, albo po wiedzę babć – przyznaje ze śmiechem.

Podpłomyki kontra frytki
Andrzej Kłosowski ze Stowarzyszenia Centrum Słowian i Wikingów w Wolinie wybija monety z okresu wczesnego średniowiecza. – Dokładnie tak samo wyglądały te sprzed tysiąca i więcej lat. Tyle że były ze srebra. Te są z miedzi i mosiądzu – wyjaśnia. Dzieciaki z zapartym tchem podglądają, jak spod wielkiego młota wyskakują monety Mieszka I, te „nasze” lokalne, pomorskie, a także te od sąsiadów z Niemiec, Anglii, Francji czy Szwecji. Każdy też chce sam spróbować swoich sił w mincerstwie.

– To są monety Karola Wielkiego, Ottona III i Olafa Skötkonunga, króla szwedzkiego, wnuka Mieszka I. Co ciekawe, wzór monety Ottona i Adelajdy zrobiłem na podstawie oryginału. Znalazłem ją podczas spaceru za Wolinem. Jest trochę ucięta, co nie jest niczym nadzwyczajnym. Wówczas płacono monetami nie według ich nominału, ale wagi. Widocznie potrzebowano nieco mniejszego kawałka srebra, stąd to przełamanie monety – nie przerywając pracy, robi krótki wykład historyczny.

Tuż obok praca wre w średniowiecznym gospodarstwie domowym. Członkowie Klubu Historycznych Detektywów, działającego w kołobrzeskiej Szkole Podstawowej nr 4, z zapałem mielą ziarno na mąkę w ręcznych żarnach, wyrabiają kaszę w stępie i pieką podpłomyki.

– Średniowiecze jest fascynujące! Bardziej niż gry komputerowe, komórki czy telewizja! A podpłomyki własnoręcznie zrobione albo chleb ze smalcem smakują sto razy lepiej niż hamburger czy frytki – mówią z entuzjazmem 12-letnia Patrycja Jakubowska i jej koleżanka Maja Mazur. Patrycja Słowianką postanowiła zostać bardzo wcześnie.

– Mój starszy kuzyn chodził do czwartej klasy, a ja do drugiej. Jest wielkim pasjonatem historii. Zabrał mnie kiedyś ze sobą na zajęcia. Zobaczyłam, że tu coś się dymi, tu ktoś coś szlifuje, a inny nawierca dziury w drewnianych i rogowych przedmiotach. I to jeszcze z takim zapałem! Od tego czasu sama działam w klubie – opowiada dziewczynka. Dlaczego to takie wciągające?

– Bo tu trzeba wszystko zrobić samemu. Nawet ubrania i elementy zdobień czy biżuterii. A potem jest wielka duma, kiedy coś wychodzi – odpowiada bez wahania, bawiąc się jednocześnie „sprytną kulką”, jedną z najstarszych zabawek zręcznościowych wymyślonych przez człowieka.

Zamiast komputera
– To gry i zabawy, które wyrugowała dopiero telewizja. A potem komputery. Kiedyś dzieci same wymyślały sobie zabawki. Przekazywano je z pokolenia na pokolenie. Taka fryga na przykład, różnie zresztą nazywana w różnych regionach, czasem cygą, czasem kręciołką. A chodzi o coś w rodzaju bąka napędzanego bacikiem. Wspomina o niej już Andrzej Kochanowski, brat słynnego Jana. Najstarsze frygi ceramiczne znaleziono w Troi i w Pompejach. A ja sam pamiętam jeszcze, że też się tak bawiliśmy w latach 50. ubiegłego wieku – opowiada Jarek Bogusławski.

– Niektóre z nich są naprawdę stare – przytakuje Zbigniew Tomaszewski z Elbląga. Przyjeżdża na Targ Solny od dziewięciu lat, a jego stoisko z grami i zabawkami cieszy się niesłabnącą popularnością. – Ta gra na przykład, kalaha, jest z rodziny mankala. Ma z 200 opisanych wariantów. Odnaleziono jej pierwowzór w afrykańskiej jaskini: wygrzebane dołki z muszelkami. Do dziś gra się tam w tę grę, a stwierdzono, że ma ona około 7 tys. lat. A tu dziewczyny grają w tabula lusoria, rzymską odmianę gry logicznej, coś jak nasze kółko i krzyżyk. Była bardzo popularna w okresie Cesarstwa Rzymskiego, grali w nią legioniści. Takie plansze, wyżłobione w kamieniu, bardzo często odnajdywano w rzymskich faktoriach – opowiada.

Nie tylko dzieci są zdziwione, że tak proste zabawki mogą być równie wciągające. A Jerry tylko kiwa głową: – Podobnie jak cała historia. Tylko trzeba jej dotknąć.