Perła wśród pól

Karolina Pawłowska

publikacja 07.03.2014 06:00

Wyremontowanie tej świątyni wydawało się niemożliwe. Dzięki dobrej współpracy kościół służyć będzie następnym pokoleniom, a dzisiejsi mieszkańcy sporo dowiedzieli się o przeszłości.

Wielka bryła kościelna z górującą nad okolicą wieżą jest teraz wizytówką gminy Karolina Pawłowska /gn Wielka bryła kościelna z górującą nad okolicą wieżą jest teraz wizytówką gminy

Kiedy zjeżdża się z wojewódzkiej 163, łączącej Wałcz z Kołobrzegiem, i wjeżdża na niezbyt szeroką, 5-kilometrową drogę wiodącą do Mierzyna, raczej nic nie zapowiada niespodzianki, która kryje się na jej końcu. Wyłaniająca się zza zakrętu monumentalna bryła parafialnego kościoła zapiera dech. Ta usytuowana wśród pól świątynia wielkością dorównywać może białogardzkiemu kościołowi Mariackiemu i kołobrzeskiej konkatedrze.

– Tak, jest piękny i wielki. To skarb, ale i obiekt zmartwień dla każdego proboszcza, który musi o nią dbać – nie ukrywa ks. Grzegorz Jagodziński, proboszcz mierzyńskiej wspólnoty. Na szczęście proboszczujący od zaledwie trzech miesięcy duszpasterz przynajmniej jeden palący problem ma z głowy: remont. Po półrocznych, szeroko zakrojonych pracach świątynia ma nowy dach oraz oczyszczone i odrestaurowane mury. Konserwatorskiemu liftingowi poddano także wnętrze neogotyckiej budowli: przywrócono m.in. pierwotną kolorystykę sklepienia prezbiterium oraz odtworzono półokrągłe stopnie, które – nim zalano je betonową posadzką – łączyły prezbiterium z nawą.

Sąd na kościelnej wieży
Nie tylko takich odkryć udało się specjalistom dokonać. – Właściwie mieszkańcy mogliby obchodzić 800-lecie, a na pewno 750-lecie istnienia swojej miejscowości. Jeśli wierzyć zapisom w nielicznych, niestety niepotwierdzonych źródłach, pierwsza wzmianka o Mierzynie pochodzi z 1226 roku – przyznaje Krystyna Bastkowska, główny specjalista z koszalińskiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Szczecinie. Metryka mierzyńskiego kościoła jest równie imponująca.

– W 1278 r., po śmierci tutejszego proboszcza, patronat nad kościołem w Mierzynie został nadany kołobrzeskiemu klasztorowi benedyktynek. Ten zapis pokazuje, że już wówczas istniał kościół, który miał swojego proboszcza. Niestety, czas potrafi skutecznie zatrzeć jakiekolwiek ślady, jeśli się ich nie pielęgnuje, więc nie wiemy, jak ten pierwszy kościół wyglądał – dodaje pani Krystyna.

Współczesna świątynia jest XIX-wieczna, ale jej wieża jest starsza o dobre cztery stulecia. I – jak zdradza konserwator – także ma swoją ciekawą historię. Mierzyn w XVIII w. posiadał własny sąd. Składał się on z 14 osób, najznamienitszych przedstawicieli okolicznych miejscowości. Rozstrzygał sprawy dotyczące głównie bydła: kradzieży, zaginięcia, sprzedaży.

– Procedura wyglądała następująco: strona procesu zgłaszała się do sołtysa Mierzyna, który następnie udawał się do tutejszego proboszcza, sekretarza sądu. Proboszcz ogłaszał z ambony datę posiedzenia. Zawsze odbywało się to w niedzielę, po nabożeństwie. A sąd zbierał się… na wieży kościelnej. Otwierano tam kopertę z wyrokiem, który sołtys sporządzał na piśmie, i wręczano go obydwu stronom procesu. Kościół otrzymywał za to 2 grosze, również 2 grosze szły na rzecz proboszcza za ogłoszenie z ambony, a reszta składu sędziowskiego miała do podziału 12 groszy – opowiada pani Krystyna.

Szpieg jak z filmu
Szperanie w historii może przynieść zaskakujące efekty. W przeszłości Mierzyna znalazł się też wątek sensacyjny, jak z dobrego filmu akcji. Z tutejszymi dziedzicami, Barnekowami, blisko spokrewniony był baron Raven Erik von Barnekow, as niemieckiego lotnictwa z okresu I wojny światowej i mąż najlepiej opłacanej hollywoodzkiej gwiazdy Kay Francis. – Niewykluczone, że był niemieckim szpiegiem – mówi Marcin Kozarzewski, który przeprowadzał prace konserwatorskie w kościele i dokopał się do związków barona z Mierzynem.

– We wrześniu 1939 r. wrócił do Niemiec i służył w Luftwaffe. Był członkiem zespołu Ernsta Udeta, najbliższego współpracownika Hermana Goeringa, oblatywał najnowsze typy samolotów. W 1941 r. Udet popełnił samobójstwo. Trzy tygodnie później na ten sam krok zdecydował się i Barnekow. 8 grudnia 1941 r. przyjechał do majątku w Alt Marrin, czyli w Mierzynie, i podczas polowania strzelił sobie w głowę. Jak utrzymuje rodzina Barnekowów, miało się to wiązać z jego odkryciem prawdy o obozach koncentracyjnych, ale nie umiem zweryfikować, czy to prawda – opowiada konserwator.

Po śladach
Jak przyznaje, takie odkrycia to margines jego pracy, ale swoimi znaleziskami z przeszłości chętnie dzieli się z miejscowymi, choćby po to, by budować świadomość.

– Ślady obecności dawnych mieszkańców Mierzyna są wszędzie obecne i warto je dostrzegać. Mój ojciec napisał kiedyś wiersz o warszawiaku, którego gospodarze mają oprowadzić po Opolszczyźnie. Ich zadaniem jest pokazanie śladów niemieckiego barbarzyństwa i niszczenia polskości. Ale to można przecież odwrócić i pokazać, jakiego barbarzyństwa sami nierzadko dopuszczaliśmy się wobec śladów przeszłości. Może niewygodnie o tym mówić, ale myślę, że minęło już sporo czasu. Teraz młodzi nie są już obciążeni doświadczeniami II wojny światowej, dla nich to horyzont czasowy porównywalny do powstania styczniowego. To już jest czas, żeby prostować te sprawy. Historia mieliła wszystkich, niezależnie od tego, czy byli to Niemcy, Polacy, Żydzi czy Rosjanie – wyjaśnia Marcin Kozarzewski.

Podczas prac odkryto nagrobne tablice z okalającego kościół cmentarza. Poodwracane stanowiły… podkład pod ścieżki. Wkrótce znajdą godne miejsce w lapidarium. – Na jednej z nich odczytałem nazwisko Gustawa Müllera, a jedyną osobą pamiętającą przedwojenny Mierzyn, którą odnalazłem, jest mieszkający w USA Gerhard Müller. W 1945 r., kiedy musiał stąd wyjechać, miał 12 lat. Jak pisze, nie jest spokrewniony z Gustawem, ale niezmiernie ucieszył się z korespondencji z Polski. W bardzo wzruszającym liście przekazał błogosławieństwo dla dzisiejszych mieszkańców Mierzyna i chęć nawiązania z nimi kontaktu – opowiada konserwator.

Pomoc z zewnątrz
– Nie miałem o tym wszystkim pojęcia, chociaż sam szperałem w internecie, żeby się czegoś o Mierzynie dowiedzieć! Myślę, że teraz mamy dwa powody do dumy: pięknie odrestaurowany kościół i prawie 800-letni rodowód – cieszy się Leszek Gago. Dla mierzyńskiego sołtysa radość jest podwójna. – 30 lat temu brałem w tym kościele ślub, jestem z nim bardzo związany. Widzę go codziennie z okien, kiedy wstaję rano, bo mieszkam w budynku dawnej organistówki. Mogłem też oglądać, jak z dnia na dzień coraz bardziej piękniał – dodaje.

Z remontu cieszą się wszyscy parafianie i, jak dodają, gdyby nie pomoc samorządu, świątynię najprawdopodobniej czekałaby powolna ruina. – Jest to tak duży obiekt, że przeprowadzenie remontu ze względu na skalę i koszty wydawało się w zasadzie niemożliwe – mówi Krystyna Bastowska. Jak przyznaje, mierzyński kościół spędzał sen z powiek konserwatorom.

– Rozmiary świątyni w proporcji do rozmiarów miejscowości są ogromne. Jest bardzo trudna do utrzymania i właściwego konserwowania przez tak nieliczną społeczność – dodaje. Cała mierzyńska wspólnota liczy niespełna 1600 dusz. – Mierzyn to wieś popegeerowska, w większości ludzie są bez pracy, nie mają stałych źródeł dochodów. A gdzie myśleć o remoncie w kościele? Ks. Jerzy Knap zapoczątkował u nas zwyczaj parafialnych festynów, z których trochę grosza udawało się zebrać, ale to przecież przy tej skali prac było jak kropla w morzu. Sami nigdy byśmy nie dali rady – potwierdza Leszek Gago.

Nasza perełka
– Tak to jest, że jeden sieje, inny podlewa, Pan Bóg daje wzrost, a jeszcze inny zbiera – śmieje się ks. Jerzy Knap, do listopada ubiegłego roku proboszcz mierzyński, obecnie dyrektor Domu Księży Emerytów w Kołobrzegu. W Mierzynie spędził cztery lata, z czego ostatnie trzy, oprócz normalnych obowiązków duszpasterskich, wiązały się głównie z przygotowaniem i przeprowadzeniem remontu.

– Nie ukrywam, że widząc pierwszy raz kościół, byłem nim zachwycony, ale i nieco zaniepokojony. Ważne są te kamienie ludzkie, które tworzą Kościół, ale i te mury wymagają troski, żeby miejsce spotkania z Bogiem było godne. Do remontu przygotowywaliśmy się trzy lata, same prace trwały pół roku. Efekt jest piorunujący. Będę się chwalił, gdzie tylko będę mógł, że miałem okazję tu pracować, no i zachęcał każdego, żeby jadąc do Kołobrzegu, zajrzał do Mierzyna. Takich kościołów nie ma wiele w tym rejonie – dodaje duszpasterz.

– Nie wiem, jak parafianie przeżywali wcześniej remont, ale teraz na gorąco dzielili się swoimi wrażeniami podczas wizyt kolędowych. I ci, którzy regularnie chodzą do kościoła i ci, którzy może nieco mniej regularnie są bardzo zadowoleni. Najczęściej powtarzane słowo to „perełka”. Są z niego dumni – mówi ks. Grzegorz Jagodziński. Do pełni szczęścia, jak mówi, brakuje jeszcze… pół miliona złotych. – Na remont czekają drewniane empory i organy. Ale pierwszy, najważniejszy krok już został zrobiony – dodaje.

Dobra strategia
Pół miliona złotych na remont udało się uzyskać z unijnego Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich. Dwa razy tyle dołożył samorząd gminny. – Robimy to zupełnie świadomie, bo jednym z zadań samorządu jest dbałość o dziedzictwo, zabytki i historię. Nasza rola polega też na tym, żeby przekazać następnym pokoleniom trochę więcej i trochę lepiej, niż sami zastaliśmy – mówi Waldemar Miśko, burmistrz miasta i gminy Karlino. To nie pierwszy kościół, który gmina pomaga ratować.

– Na terenie gminy jest pięć świątyń. We współpracy z parafiami udało nam się wyremontować trzy. I o ile stan kościoła w Karwinie nie jest taki zły, o tyle bardzo pilnej interwencji wymaga w tej chwili kościół w Lubiechowie, filia karlińskiej parafii. Ta świątynia znajduje się na Szlaku św. Jakuba. Razem z całą grupą kościołów wpisana jest w projekt, na którego realizację fundusze powinno się dać uzyskać z tzw. norweskich mechanizmów finansowych – mówi burmistrz. Jak zauważa, pięknie wyglądające, odrestaurowane obiekty sakralne są wizytówką gminy i przyciągają turystów.

– Ważna jest ta sfera duchowa, bo przecież temu służą kościoły, ale nie zapominajmy też o tym, że dzięki wyremontowanym świątyniom zyskuje też gmina. Jadąc ścieżką rowerową do Karścina, można już obejrzeć pięknie odrestaurowany kościół, a w Mierzynie ścieżka powstanie lada chwila. Nie wierzę, że ktoś, kto będzie nią przejeżdżać, widząc tak piękny obiekt, nie zatrzyma się chociaż na chwilę, żeby dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Dlatego też planujemy postawienie tablic, podobnie jak przy kościele w Karlinie, które w trzech językach: po polsku, niemiecku i angielsku, będą opisywać historię obiektu – dodaje Waldemar Miśko.