Gdzie huncwot Krasicki wycinał kozikiem

Agnieszka Napiórkowska


publikacja 01.10.2014 05:30

Skierniewicki park. Jego alejkami spacerowali prymasi, król stanisław August Poniatowski, a później władcy państw zaborczych, którzy w cieniu drzew dyskutowali nad zaostrzeniem polityki wobec Polaków. A przy rozłożystych dębach czy kasztanowcach niejedna panna usłyszała pierwsze wyznanie miłości.


Skierniewice Agnieszka Napiórkowska /Foto Gość Skierniewice
Park Miejski

Niedawno, po trwającej dwa lata rewitalizacji, uroczyście otwarto skierniewicki park Miejski, którego początki sięgają XIV wieku. Pierwotnie był to niezwykle okazały ogród włoski przy dworze arcybiskupów. W XVIII wieku przy pałacu istniały sady, oranżeria z drzewkami pomarańczy i cytrynowców, winnice.

Za czasów prymasa Antoniego Ostrowskiego znajdowały się w nim kaskady, groty, altany, 4 sadzawki i tarasy nad brzegiem rzeki. W latach 1830–1845 to miejsce gruntownie przebudowano, tworząc park krajobrazowy. Dziś o jego początkach przypomina położony w centralnej części ogród w stylu francuskim. Po rewitalizacji zdobią go m.in. 23 rzeźby i 7 białych, podświetlanych mostków łączących główne aleje.


Blaski i cienie

Rewitalizacja parku kosztowała 12,4 mln zł, z czego prawie 10 mln zł stanowiła dotacja unijna. W ramach inwestycji kupiono m.in. kilkaset nowych drzew, żywopłotów, krzewów i kwiatów. Park został ogrodzony i wyposażony w nowoczesny system monitoringu. W nocy teren jest oświetlony przez ponad 230 stylowych lamp. Parkowa altana przystosowana została do organizacji kameralnych koncertów i spektakli, które publiczność będzie mogła oglądać, siedząc na kamiennych ławach. Jak zapewniają włodarze miasta, wkrótce w parku powstanie także plac zabaw.


Uroczystego otwarcia jednej z parkowych bram dokonał prezydent RP Bronisław Komorowski, który po krótkim spacerze niedaleko altany parkowej zasadził pamiątkowy dąb wolności. W oficjalnym otwarciu uczestniczyli także posłowie, bp Józef Zawitkowski, wojewoda łódzki Jolanta Chełmińska, marszałek województwa Witold Stępień, a także włodarze miasta i rzesza mieszkańców.


Oddany do użytku obiekt, w którym znalazła się ławeczka podarowana przez Prezydenta RP, podczas remontu budził wiele emocji. Jedni nie mogli się doczekać efektu końcowego, inni – patrząc na ręce wykonawcom – wskazywali na wiele błędów. Nie inaczej było w dniu otwarcia. Spora część mieszkańców chwaliła, chętnie fotografując się przy nowych rzeźbach, mostkach i altanie. Nie brakowało jednak i takich, który dalecy byli od wystawiania włodarzom laurki. Krytykowali niewyszukaną roślinność, która – ich zdaniem – nie przetrwa zimy, duże odstępstwa od dawnych projektów, a także jakość użytych materiałów.


– Porównując stan obecny do tego sprzed rewitalizacji, trzeba stwierdzić, że różnica jest ogromna. Pytanie tylko, jak długo on się utrzyma. Czy małe rośliny przetrwają mrozy i rękę wandali? – zastanawia się Jarosław Malka. – Przychodząc tu, spodziewałem się zobaczyć duże, unikatowe rośliny. I choć całość mi się nawet podoba, wydaje mi się, że za tak ogromne pieniądze można było wiele rzeczy zrobić zdecydowanie lepiej, efektownie i trwale.


Ciastko i scyzoryk

Zanim czas rozsądzi, która ze stron ma rację, wielu mieszkańców pierwszego dnia wraz z przewodnikiem wybrało się na sentymentalny spacer, podczas którego można było posłuchać opowieści o dawnych właścicielach. Niektóre wiadomości, jak choćby o oranżerii z tropikalnymi roślinami, dla wielu osób były sporym zaskoczeniem. Zdziwienie wywoływały także informacje o tym, że w swoich początkach park nie był oddzielony płotem od osady pałacowej i że prymasi na jego rozbudowę wydawali ogromne sumy pieniędzy, powierzając opiekę nad parkiem najznakomitszym ogrodnikom.


Osobą chętnie wspominaną podczas spaceru był abp Ignacy Krasicki, poeta, prozaik i publicysta, który – obok pasji bibliofilskich i kolekcjonerskich, które z zamiłowaniem uprawiał w Skierniewicach – zajął się też przebudową i upiększaniem pałacowego terenu, czyniąc go podobnym do tego w Smolajnach na Warmii. Za jego czasów były tu dwa ogrody owocowe liczące 400 drzew, 3 ogrody warzywne i chmielnik. Do pałacu należały również bażanciarnia oraz zwierzyniec, w którym znajdowały się jelenie i daniele. O swoim parku i pracach w nim czynionych poeta chwalił się nawet w liście do swojego brata Antoniego: „Mój ogród jak ciasto na drożdżach rośnie”.


Słuchaczom nie uszła uwagi także informacja, że arcybiskup na jednym z drzew wyciął scyzorykiem kilka wierszy, których tematem było upływające życie ludzkie. Potwierdzenie tego faktu można znaleźć w notatkach Hanny Muszyńskiej-Hoffmanowej, która w następujący sposób opisała „niecne zajęcie” arcybiskupa: „Wszak nie uchodzi, by dawny prymas rozgromionej przez sąsiednie mocarstwa Rzeczypospolitej, by arcybiskup gnieźnieński zabawiał się niestosownie, niby jakiś huncwot, niecnota. A tak właśnie prymas Krasicki akuratnie w tenże słoneczny poranek październikowy czynił. Oto już bodaj kilkanaście pacierzy spędził przy wzniosłym wiązie, prawe skrzydło pałacu prymasowskiego w Skierniewicach ocieniającym, i kozikiem w korze drzewa misternie wycinał...”, „ciął i strugał, strugał w zapamiętaniu...”, „(...) na korze widniał ten oto dwuwiersz: »Szczęście u dworu jak woda przeminie, Szumi, obraca, upada i ginie«”.


Osoby, na których park zrobił wielkie wrażenie, mają nadzieję, że wiersz niegdyś wyryty na drzewie nie będzie zachętą do naśladowania arcybiskupa w tego typu praktykach. A tym bardziej nie stanie się przepowiednią zwiastującą szybki upadek parku.


Pod dębem, nie lipą

Piękna jesienna pogoda zachęcała do spacerów i wspomnień. Wizytujący park chętnie sięgali pamięcią do czasów swojej młodości. – Zimą zjeżdżaliśmy tu z górki do rzeki. Latem bawiliśmy się w podchody – wspomina Eugeniusz Krakowiak. – To były niesamowite czasy. Park był bardzo gęsty, zwłaszcza w tej części, w której dziś są ogrody francuskie. Jak się ktoś umiał schować, to naprawdę trudno go było znaleźć. Przychodziliśmy tu też na orzechy laskowe. Potem parkowe alejki były miejscem spotkań z dziewczynami – uśmiecha się pan Eugeniusz.


Z sentymentem o parku opowiada także Marek Łukasik.
 – Mieszkałem wówczas pod Skierniewicami. Kiedy zakochałem się w Marysi, postanowiłem oświadczyć się jej w romantyczny sposób. W niedzielne popołudnie zabrałem ją do parku i pod dużym drzewem poprosiłem o rękę. Ona rozejrzała się dookoła i nagle zaczęła tupać i krzyczeć. Takiej reakcji się nie spodziewałem. Po chwili usłyszałem: „Jak śmiesz oświadczać mi się pod lipą?!”. Nie myśląc wiele, chwyciłem ją na ręce i zaniosłem pod wielki dąb. Tam nie czekałem na odpowiedź. Całusami wymusiłem zgodę. Później, gdy tamtędy przechodziliśmy, zawsze się płoniła, na co ja parskałem śmiechem. Dziś już jej przy mnie nie ma. Patrząc na ten stary dąb, którego na szczęście nie wycięto, marzę o spotkaniu z nią, gdzieś tam, w niebieskim parku – wyznaje wzruszony pan Marek.


Wędrując między kolejnymi ławeczkami, podobnych wspomnień można usłyszeć znacznie więcej. Bądź co bądź kilkuwieczny park był świadkiem wielu wyznań, rozmów, a nawet... zdrad.