Gdańscy żołnierze Chrystusa

Jan Hlebowicz

publikacja 15.01.2015 05:00

– Wkład jezuitów w budowę tożsamości naszego miasta jest nie do przecenienia. Wśród zakonników byli wybitni teologowie, pisarze, lekarze, matematycy i botanicy. Niestety większość tych bogatych życiorysów wciąż czeka na odkopanie z mroków niepamięci – mówi prof. Jerzy Samp, historyk literatury i badacz kultury Pomorza.

Gdańsk Jan Hlebowicz /Foto Gość Gdańsk
Krypta kościoła pw. św. Ignacego Loyoli

Jakiś czas temu na granicy dwóch gdańskich dzielnic – Chełmu i Oruni – zapadł się XIX-wieczny mur oporowy, będący fragmentem Szańca Jezuickiego. Zniszczona została ulica, a mieszkańcy pobliskiego osiedla przez kilka godzin byli w swoich domach pozbawieni bieżącej wody. Po tym niebezpiecznym zdarzeniu w mediach rozgorzała dyskusja nad dalszym losem zaniedbanych fortyfikacji, a wiele osób, które po raz pierwszy zetknęły się z tym zapomnianym gdańskim zabytkiem, pytało o jego pochodzenie i słowo „jezuicki” w nazwie...

Zero tolerancji... dla zakonników
Jezuici, zwani żołnierzami Chrystusa, przybyli do położonego nad Motławą miasta w 1585 r. dzięki staraniom biskupa włocławskiego Hieronima Rozdrażewskiego. O dziwo, władzom Gdańska zdominowanym przez luteranów na rękę było przybycie przedstawicieli zakonu kojarzonego z... kontrreformacją.

– Wyznawcy Lutra sądzili z początku, że działalność jezuitów przyczyni się do osłabienia kalwinizmu zdobywającego w owym czasie coraz więcej zwolenników. Kiedy jednak sami poczuli się zagrożeni, zaczęli okazywać wyraźną niechęć, a nawet wrogość wobec zakonników – wyjaśnia dr hab. Sławomir Kościelak, historyk, autor książek poświęconych dziejom jezuitów na Pomorzu.

Przez wiele lat żołnierze Chrystusa nie mogli znaleźć sobie stałej siedziby w protestanckim Gdańsku. Rezydowali przez jakiś czas na plebanii bazyliki NMP, przez blisko rok głosili kazania w jednej z kaplic kościoła dominikańskiego, później przenieśli się do cystersów oliwskich. Największe nadzieje wiązali ze świątynią i klasztorem pw. św. Brygidy.

– Jednak Rada Miasta robiła wszystko, by uniemożliwić jezuitom zajęcie tego kościoła. Kiedy wydawało się, że już się im to uda, wówczas gdańscy patrycjusze wykorzystali swoje ogromne wpływy nawet u samego papieża, udaremniając plany zakonników – tłumaczy dr hab. S. Kościelak. Ostatecznie jezuici zostali zmuszeni do wzniesienia swojej siedziby poza murami miasta. Wybór padł na Stare Szkoty, czyli dzisiejsze pogranicze Oruni i Chełmu.

W tym miejscu biskup Rozdrażewski zalecił budowę domu zakonnego, kolegium i kościoła. – Decyzja ta była bardzo trafna. Stare Szkoty leżały na najważniejszym szlaku prowadzącym do bram Gdańska. Odpowiadało to intencjom jezuitów, którzy zakładali swoje ośrodki w miejscach eksponowanych – mówi historyk. – Ta zasada sprawdziła się i w tym przypadku. Dzięki dobrej lokalizacji gdańscy jezuici niejednokrotnie gościli w swoich progach dostojników z Polski i z zagranicy, w tym także koronowane głowy – dodaje. 

Mimo że zakonnicy przebywali poza granicami miasta, gdańszczanie nie zapomnieli o ich bliskiej obecności i przy pierwszej nadarzającej się okazji postanowili rozprawić się z jezuitami. W ramach odparcia szwedzkiego ataku protestanccy patrycjusze wydali nakaz spalenia podmiejskich osad, w tym także jezuickiego kościoła i kolegium.

– Stereotypowo mówi się o Gdańsku jako mieście multikulturowym, otwartym na różne tradycje i wyznania religijne. Tej tezie przeczy nietolerancyjna postawa gdańskich protestantów, którzy komplikowali życie jezuitom przez całe stulecia – uważa prof. J. Samp. Mimo trudnej sytuacji zakonnicy bardzo wyraźnie zaznaczyli swoją obecność w nadmotławskim mieście. I chociaż nazywani byli żołnierzami Chrystusa, nie stosowali żadnego oręża.

– Wręcz przeciwnie. Ewangelizowali nie z wysokości ambony, ale chodzili pośród ludzi. Pracowali na rzecz osób ubogich i chorych, zajmowali się kobietami upadłymi i pomagali osobom borykającym się z problemami rodzinnymi i małżeńskimi – wymienia dr hab. S. Kościelak. Jednak nie duszpasterstwo przyniosło jezuitom największą sławę, ale edukacja...

Plejada gwiazd
Po potopie szwedzkim jezuickie kolegium zostało odbudowane i ponownie rozpoczęło swoją działalność. – Kształciła się tutaj przede wszystkim katolicka młodzież, wywodząca się z polskiej i pomorskiej elity szlacheckiej – informuje dr hab. S. Kościelak.

– Kolegium słynęło głównie z wysokiego poziomu nauczania przyrody i łaciny, także ze sztuk teatralnych wystawianych przez uczniów. Przedstawienia stały na bardzo wysokim poziomie, o czym świadczy obecność na widowni polskich monarchów, jak również nieprzychylnie nastawionych protestantów – mówi prof. J. Samp.

Jezuicka szkoła mogła pochwalić się też wybitnymi wykładowcami. Był wśród nich Gabriel Rzączyński, nazywany polskim Linneuszem. Zakonnik ten, uznawany za najwybitniejszego przyrodnika przełomu XVII i XVIII w., był prekursorem zoologii w Polsce. Podróżował po kraju, opisując setki gatunków zwierząt.

– Prace Rzączyńskiego do dziś wyróżniają się niezwykłą starannością i drobiazgowością, lecz nie są też wolne od ówczesnych przesądów i błędów – podkreśla dr hab. S. Kościelak. Na przykład wśród zwierząt występujących w Rzeczypospolitej Rzączyński wymienił... jednorożca i inne zwierzęta fantastyczne. Niezwykle ciekawą postacią był również rektor jezuickiego kolegium Franciszek Hacki, brat Michała Antoniego, opata klasztoru w Oliwie, a jednocześnie... szpiega w służbie Jana III Sobieskiego.

– Franciszek, chociaż w cieniu starszego brata, miał także znaczne osiągnięcia – twierdzi prof. J. Samp. – Był pisarzem i wybitnym teologiem, który zasłynął z krytyki dzieł Kartezjusza. Jednak szczególną sławę zyskał jako doskonały mówca. Swojego czasu wziął udział w publicznej dyskusji z czołowym zwolennikiem luteranizmu Idzim Strauchem. Stawał w szranki intelektualne z innymi protestantami, bardzo często zapędzając ich w kozi róg – uzupełnia profesor. Z gdańskimi jezuitami związani byli również Joachim Pastorius, nadworny historyk królów Polski Władysława IV i Jana Kazimierza, oraz Adam Adamandy Kochański, znany w całej Europie matematyk, fizyk i mechanik.

Cenieni w Polsce i poza jej granicami naukowcy wypuścili w świat całą rzeszę zdolnych absolwentów. Pośród nich najbardziej znany jest Józef Wybicki, autor słów Mazurka Dąbrowskiego. W pewnym momencie młody, zbuntowany człowiek otwarcie sprzeciwił się karom cielesnym stosowanym przez zakonników podczas wykładów. Wywołał wewnętrzną rewoltę i za karę został relegowany ze szkoły. Po latach pisał w swoich pamiętnikach, że w jezuickim kolegium „myśleć nie uczono, a nawet zakazywano”.

– Jest w tym sporo przesady. Przyszły autor hymnu państwowego właśnie w tym miejscu wykształcił w sobie wrażliwość artystyczną, choćby poprzez udział w przedstawieniach teatralnych – zaznacza prof. Samp.

Interesujących osobowości wśród kadry profesorskiej i uczniów jezuickiego kolegium było znacznie więcej. – Wiele tych dotychczas anonimowych życiorysów wciąż czeka na rzetelne opracowanie. Marzę o tym, by sylwetki wybitnych jezuitów i ich wychowanków zaczęły funkcjonować w świadomości współczesnych gdańszczan – wyznaje prof. Samp.

Unikat w skali Europy
Co ciekawe, Szaniec Jezuicki, oprócz nazwy i miejsca położenia, ma niewiele wspólnego z jezuitami. Fortyfikacja wybudowana została przez Prusaków w latach 1829–1867, czyli już po kasacie zakonu. – Dzieje jej użytkowania są słabo znane. Prawdopodobnie Szaniec był obsadzony przez Niemców aż do demilitaryzacji twierdzy w 1920 r. Niesamowite historie związane z fortem wciąż czekają na odkrycie – mówi prof. Samp i opowiada jedną z nich.

– Kilka lat po II wojnie światowej okoliczni mieszkańcy, spacerując po Szańcu, natknęli się na grupę żołnierzy Wermachtu. Okazało się, że podczas działań wojennych zostali zasypani w środku fortyfikacji. Przeżyli w całkowitej ciemności, dzięki zapasom jedzenia i wodzie, która dostawała się do środka. Taką historię słyszałem od rodziców, którzy mieszkali w pobliżu fortu w czasie wojny i po jej zakończeniu – wyjaśnia profesor. 

W 1968 r. Szaniec Jezuicki został wpisany do rejestru zabytków. Ochrona konserwatorska zupełnie nie przeszkadzała hodowcom pieczarek, kur, wytwórcom płyt CD, a także okolicznym bezdomnym i złomiarzom, którzy nielegalnie użytkowali obiekt. Od kilkunastu lat zabytkiem zajmuje się Gdański Zarząd Nieruchomości Komunalnych.

– Niestety GZNK jedynie kosi trawę w tym miejscu, a nie zajmuje się bieżącymi remontami czy adaptacją tego miejsca na cele kulturalne czy rekreacyjne. Dlatego budynek z roku na rok popada w coraz większą ruinę – twierdzi Mateusz Korsztun, zastępca Przewodniczącego Zarządu Rady Osiedla Orunia, św. Wojciech, Lipce.

– Temat ten niejednokrotnie poruszaliśmy na spotkaniach z władzami miasta i urzędnikami, niestety bez wyraźnego rezultatu – dodaje. – Fort nie jest zaniedbany, a koszenie trawy oraz zabezpieczenie obiektu przed wandalami w przypadku braku funkcji użytkowej obiektu było jedynym zadaniem, które bez szkody dla zabytku należało realizować – odpowiada na zarzuty Agnieszka Kukiełczak, asystent prasowy dyrektora GZNK.

Dopiero w maju ubiegłego roku teren Szańca został wydzierżawiony motocyklistom ze stowarzyszenia „Cruiseriders North”. Miłośnicy jednośladów zaczęli od porządków. Skosili trawę i wykarczowali krzaki.

– Nie możemy rozpocząć prac restauracyjnych, ponieważ w Szańcu nie ma prądu. Oczekiwanie na podłączenie energii może zająć nawet 14 miesięcy – tłumaczy Krzysztof Lewandowski, prezydent oddziału gdańskiego „Cruiseriders North”.

Fort stanie się siedzibą stowarzyszenia. Motocykliści będą organizować na jego terenie szkolenia z pierwszej pomocy czy imprezy typu Motoserce albo Dzień Dziecka. Zamierzają w przyszłości otworzyć obiekt dla turystów.

– W określonych terminach zwiedzający pod naszą opieką będą mogli spacerować po terenie fortyfikacji. A na razie zapraszamy wszystkich do pomocy przy adaptacji fortu – zachęca Lewandowski.

– Szaniec jest czymś wyjątkowym w skali Polski i Europy. Odpowiednio zagospodarowany, od dawna powinien być atrakcją turystyczną regionu i przyciągać zwiedzających – uważa prof. Samp. Miejmy nadzieję, że stracony czas zostanie nadrobiony, a fort już wkrótce wypełni się turystami.