Najdłuższy dzień stycznia

ks. Franz Pawlar

publikacja 24.11.2015 07:50

Drzwi do świątyni poruszają się tak jakby ktoś nimi potrząsał. Z każdą chwilą coraz bardziej skłaniam się ku temu, by przerwać mszę świętą, szczególnie gdy ponad kaplicą słyszę złowrogi, przeciągły świst. "Czy to jest ostatnia msza w tej kaplicy? Czy w ogóle ostatnia w moim życiu?".

Ks. Franz Pawlar prowadził parafię w majątku hrabiego Ballestrema w Pławniowicach mat. prasowy Ks. Franz Pawlar prowadził parafię w majątku hrabiego Ballestrema w Pławniowicach
Jego dziennik dotyczy wydarzeń w tej miejscowości od połowy stycznia do końca kwietnia 1945 r.

Publikujemy fragment "Dziennika ks. Franza Pawlara":

Wtorek, 23 stycznia 1945 r.:  Ze względów bezpieczeństwa tego ranka postanawiam nie odprawiać mszy świętej. Mimo to, jak wczoraj, bardzo wiele osób przyszło na nabożeństwo. Tłum oczekiwał na mnie w lodowato zimnym krużganku prowadzącym do pałacowej kaplicy.

Spojrzałem na dwóch ministrantów, którzy mieli zanieść zarządcy oba listy pisane nocą. W tym momencie podszedł do mnie kancelista Hoffmann i przekazując pozdrowienia od zarządcy i pana Poosta poinformował mnie, że chwilę wcześniej wyprowadzili stado bydła z wioski.

Łoskot i huk wystrzałów staje się nie do opisania. Potężne okno kaplicy drży i niemal faluje tam i z powrotem. Drzwi do świątyni poruszają się tak jakby ktoś nimi potrząsał. Z każdą chwilą coraz bardziej skłaniam się ku temu, by przerwać mszę świętą, szczególnie gdy ponad kaplicą słyszę złowrogi, przeciągły świst. Pośród łkań i szlochów zgromadzonych, postanawiam skrócić mszę świętą. "Czy to jest ostatnia msza w tej kaplicy? Czy w ogóle ostatnia w moim życiu?"

Autostradą nadciągają rosyjskie czołgi
Opuszczam kaplicę i robię mały rekonesans. Idę nieco dalej. Między pałacem, a stawem trafiam na swojej drodze na niewybuch, który utknął na skraju zbiornika wodnego. To on właśnie był sprawcą owego świstu podczas mszy świętej. Wspólnie z panem Kinne zabieramy nasz skromny dobytek do tobołków i z tymi niezbędnymi rzeczami – jak nam się wydaje – około 8.30 przenosimy się do domu sióstr zakonnych.

Gdy przechodzimy przez drogę, od strony Domu Kawalerów, podbiegają do nas dwie dziewczyny. Jedną z nich jest jąkająca się służąca pana Poosta (Anna Nowak).

- Co się stało – pytam ją.

- Ż… ż… ż… - próbuje coś powiedzieć, ale przez dłuższą chwilę nic z tego nie wychodzi.

Uzbrajam się w cierpliwość, ale miast słów rozlega się łkanie i wtedy druga z dziewcząt duka:

- Żo-łnie-rze po-wie-dzie-li nam, że autostradą nadciągają ro-syj-skie czołgi

Po dotarciu do domu sióstr, rzucamy w kąt nasze tobołki. Zarządzam zejście sióstr do piwnicy. Te, niestety nie traktują sytuacji tak poważnie, jak powinny i z nietypową dla takiej chwili celebrą, przygotowują...  śniadanie. Energicznie zabieram więc talerz siostry Beriny z przygotowanymi kromkami chleba, biorę ze stołu dzbanek z kawą i sprowadzam ją kręconymi schodami do piwnicy.

Wnioskując z hałasu powodowanego przez przybierający na sile odgłos broni maszynowej i przybliżających się odgłosów wybuchów, rozumiem że walki rozpoczęły się już w samej wiosce lub w jej najbliższym sąsiedztwie.

Po raz pierwszy staję się grubiański
Podczas gdy Pan Kinne i ja w pośpiechu dławiąc się, połykamy pajdy chleba, siostry próbują powrócić na górę po ich kufer z rzeczami. Widząc to, po raz pierwszy staję się naprawdę grubiański. Sytuacja jest co najmniej bardzo poważna. Przez piwniczne okno obserwujemy jak niemieccy żołnierze w niepewnie się poruszając, schyleni, skradają się wzdłuż parkowego ogrodzenia, po czym wycofują się, a potem ponownie nacierają. Nagle łoskoczą pociski karabinu maszynowego gdzieś sprzed naszego okna, a po chwili z dala. Zamknięte drzwi do piwnicy łomocząc, poruszają się  tam i z powrotem. „Ktoś próbuje się do nas dostać - przebiega mi przez głowę  - czy to tylko podmuchy powietrza?”. Odmawiamy wspólnie różaniec. Walka trwa ponad godzinę. Znienacka zapada kompletna, grobowa cisza…

W momencie, gdy dosłownie na chwilę spuściłem z oczu siostrę Ritę, ta śmignęła na górę. Gdy powróciła, poinformowała nas że w pobliżu domu inspektora pojawił się ogień. Z kuchni zobaczyła też drugi w pobliżu budynku gminy.

Ogień błyskawicznie trawił dom rodziny Opitz. Pożar powstał od eksplozji pocisku odpalonego z rosyjskiego czołgu, w momencie gdy z domu ostrzeliwali się niemieccy żołnierze. Pierwszy pożar, , unicestwił stodołę znajdującą się na zapleczu domu inspektora. Jak się potem dowiedziałem od pewnego szeregowca, który dotarł do domu sióstr, to on właśnie był pośrednim sprawcą pożaru. Po nieudanym odpaleniu pancerfausta w stronę nadjeżdżającego rosyjskiego czołgu, ten odpowiedział wystrzałem i wzniecił pożar budynku. Z relacji tego człowieka, wiedeńczyka zresztą, poznałem kulisy całego zdarzenia.

Żołnierz pochodził ze specjalnego oddziału saperskiego liczącego 12 osób. Grupa ta przyjechała autostradą z Gleiwitz  samochodem ciężarowym z zadaniem wysadzenia w powietrze mostu rozpiętego nad kanałem . Wiedeńczyk  pojawił się w naszym domu, bezskutecznie poszukując swoich towarzyszy broni.

Opowiedział, że gdy tylko opuścili ową ciężarówkę i rozpoczęli kopanie jam na materiały wybuchowe w skarpie mostu, na autostradzie od strony Ujazdu  wynurzył się rosyjski czołg. Kierowca ciężarówki widząc go zupełnie niespodziewanie dla nich samych odjechał wraz z całym materiałem wybuchowym, pozostawiając na pastwę losu wszystkich swoich kolegów... Ci rozpierzchli się po okolicy. Część skryła się w wykonanym kilka dni wcześniej okopie i zajęła pozycje na stanowiskach strzelniczych. Reszta pobiegła przez pola w stronę wsi [Pławniowic- L.J.].

Czołg najpierw ostrzelał tych, którzy zostali przy moście, po czym wdał się w pościg za żołnierzami uciekającym do wsi. Sześciu z żołnierzy wbiegło do Pławniowic starą szosą od strony Rudzińca. Dwaj pozostali uciekając przez pola, wpadli do naszych zabudowań, gdzie znajdowała się już pozostała, zbiegła cześć oddziału saperskiego. Mój szeregowiec – Austriak – z krótkim szczeciniastym zarostem, lat około 35, pobiegł za stodołę, zajął pozycję i odpalił pancerfaust. Zachował się przy tym jak zupełny kretyn, który co więcej zupełnie nie rozumiał jak obchodzić się z tą bronią. W efekcie wystrzału stłukł też sobie biodro. Co więcej, kulejąc zaprószył ogień w stodole, po tym jak wskutek oddania strzału podpalił podszewkę własnego płaszcza maskującego. Uciekając przeszedł przez stodołę, która niemal natychmiast stanęła w płomieniach. No i poza wszystkim nie trafił w ten czołg!

Niezależnie od oddziału saperskiego i nic o jego istnieniu nie wiedząc, od wczorajszego wieczora przy moście swoje stanowisko zajął oddział obrony przeciwpancernej liczący około 15 ludzi – w istocie dzieciaków. Te poza tym, że ukończyły szkolenie Służby Pracy Rzeszy, nie posiadały żadnego przygotowania wojskowego. Jedno z nich jeszcze kilka dni temu widziałem na obozie zorganizowanym przez RAD (Służba Pracy Rzeszy).

Oddział mimo tej sytuacji, używając karabinów i broni automatycznej, podjął walkę z rosyjskimi wozami pancernymi. Te z dużą prędkością wjechały do wsi i jak oszalałe ziały ogniem ze wszystkich dział! Rosyjska piechota siedziała z tyłu wozów. Po zeskoczeniu z czołgów rozpoczęła się prawdziwa zabawa w kotka i myszkę, którą po części mogliśmy obserwować z okna naszej piwnicy. Obie grupy spotkały się u bramy wjazdowej do naszego majątku. Pod pancernym obstrzałem słupy i krawężniki łamały się jak zapałki. Dookoła domu organisty, ziemia była przeorana pociskami. Biedny Pocwierz (organista – F.P.), który śledził toczącą się walkę z piwnicy swojego domu, był przekonany, że wybiła jego ostatnia godzina. Słyszał przewracające się słupy ogrodzenia, chrzęst gąsienic na wybrukowanym podwórzu. Na przemian docierały do jego uszu najpierw niemieckie, potem rosyjskie komendy wojskowe. Prawie przez całą godzinę grzmiały pod jego oknem działa pancerne, a do piwnicy wdzierały się duszące spaliny. Jakiś głos zawołał – „Jest tutaj jeszcze niemiecki Wehrmacht?”

W chwilę potem ustała strzelanina. Czołgi się wycofały. Jednak Pocwierz pozostał w swojej piwnicy tak długo, dopóki nie załomotałem do jego drzwi waląc w nie z całej siły pięścią i prosząc o pożyczenie  dziecięcych sanek. Na moście ponad kanałem, leżały dwa trupy i jeden ciężko ranny żołnierz, którego należało opatrzyć. Jego prawe udo zostało niemal całkowicie strzaskane i był potężnie wykrwawiony. Gdy opatrywała go jedna z sióstr, wyszeptał ledwo słyszalnym głosem. „Siostro to zajęcie dla lekarza…”. Nie mieliśmy odwagi mu powiedzieć, że w całych Pławniowicach nie ma ani jednego lekarza…

Najdłuższy dzień stycznia dobiega końca
Biegnę do pałacu i próbuję połączyć się telefonicznie z Gleiwitz . Nie można wykonać  ani rozmowy lokalnej ani zamówić międzymiastowej. Próbuję połączyć się z dworcem w Rudgershagen (Rudzinit) . Nikt nie odpowiada! Wybieram jakiś numer na chybił trafił. Ktoś z gospody Neubert w Braunbach (Rudnau –F.P.)  podnosi słuchawkę. Osoba, z którą rozmawiam jest w pierwszej chwili zaskoczona, a potem zdruzgotana, gdy słyszy, że u nas są już Rosjanie. Proszę, by skierowali do nas jakikolwiek samochód przejeżdżający tamtędy, aby ten zabrał rannego.

Jest już późne popołudnie, gdy rozumiem, że  żaden samochód się nie pojawi. Czynię starania, by rannego, który słabnie z każdą chwilą, przygotować na nieuniknioną śmierć. „Ależ co za bzdura! Co ksiądz mówi! Będę przecież żył, będę żył…”.  Ostatnie słowa, pomimo pobrzmiewającego w nich sprzeciwu zdradzają, że jest bliski płaczu. Jest ewangelikiem. Przed południem wspólnie odmówiliśmy modlitwę Ojcze nasz. Niewiele później, gdy już sam czuje, że nadciąga jego koniec, prosi mnie  o przekazanie słów pożegnania jego rodzicom we Wrocławiu i narzeczonej w Altheide . Wieczorem umiera…

Po sprawdzeniu książeczki wojskowej i na podstawie jego własnych słów, wiadomo, że zmarły nazywał się Günther Kasimir, był kapralem, urodzonym 23. kwietnia 1923 roku. Jego ojcem był Franz Kasimir, zamieszkały we Wrocławiu, poczta nr 13, przy Sedanstrasse 30 . Jego narzeczoną była Panna Käthe Exner, zamieszkała w Polanicy Zdroju , w powiecie kłodzkim , w Domu Antoniego . Niech spoczywa w pokoju… Ciało wyniosło kilku mężczyzn, mieszkańców Pławniowic. Złożyli je w baraku, w którym wcześniej przebywała obsługa działa Flak, obok zwłok pozostałych dwóch poległych żołnierzy.

Poza spalonymi całkowicie dwoma budynkami okazuje się, że we wsi nie doszło do większych zniszczeń. Pałac pozostał niemal nietknięty. Ucierpiała jedynie wieża klatki schodowej, koło powozowni, w którą trafił szrapnel. Przebił się przez trzy ściany i wbił w kuchnię mieszkania Boberskich. Inne pociski, wielkości odważników do zegarów, można było znaleźć w pałacowym ogrodzie i w budynku owczarni.

Przez cały dzień pozostajemy w piwnicy. Tam też jemy i gotujemy. Spać poszliśmy, jak wczoraj, w ubraniach. Odgłosy wystrzałów artyleryjskich coraz bardziej pogłębiają nasze przygnębienie i napawają  niepokojem. Drzwi wejściowe poruszane podmuchami eksplozji wciąż łomoczą. Czasami walą o futrynę z taką siłą, że wydaje się, że ktoś wchodzi do środka. Wolimy zmuszać się do  snu, niż myśleć, że musimy komuś otworzyć… Po jakimś czasie sen zaczął mi się mieszać się z tym co na jawie, więc wołałem na przemian po polsku, rosyjsku i po niemiecku: „Kto tam?” „Kto idiot?” „Wer ist da?” Gdy na moje pytanie także po niemiecku nie pada żadna odpowiedź, oddychamy z ulgą rozumiejąc, że nikogo nie ma za drzwiami. Trudno jest jednak myśleć o śnie, gdy całą noc rozlegają się strzały. Nie mogę uciec od pytania, o to co przyniesie jutro?

*

Ks. Franz Pawlar ur. w 1909 w Bieńkowicach niedaleko Raciborza był wikarym w kościele św. Józefa w Zabrzu, a od 1938 prowadził parafię w majątku hrabiego Ballestrema w Pławniowicach. Jego dziennik dotyczy wydarzeń w tej miejscowości od połowy stycznia do końca kwietnia 1945 r.

Autorem przekładu i komentarza jest Leszek Jodliński - (ur. 1967 w Gliwicach) historyk sztuki, menedżer kultury; w latach 2003-2008 dyrektor Muzeum w Gliwicach, w latach 2008-2013 dyrektor Muzeum Śląskiego w Katowicach; dyrektor Roku Polskiego w Austrii 2002-2003; wykładowca na Uniwersytecie Śląskim i Jagiellońskim z muzeologii i prawa muzeów. Ekspert rad muzeów i ciał doradczych w dziedzinie promocji kulturalnej. Laureat Nagrody im. Wojciecha Korfantego w 2013 roku oraz nagrody Śląska Rzecz (2011) za współtworzenie stałej trasy zwiedzania dla osób niewidomych i niedowidzących w Muzeum Śląskim.

Autor książki na temat Domu tekstylnego Weichmanna E. Mendelsohna (1994) oraz licznych artykułów z zakresu historii sztuki (architektura ekspresjonistyczna XX wieku), historii Górnego Śląska i Europy Środkowej. Współpraca publicystyczna z Gazetą Wyborczą Katowice od 2013 roku. Teksty publikowane w miesięczniku Znak, kwartalniku Fabryka Silesia. Stypendysta uniwersytetów w Amsterdamie, Heidelbergu i Tokio. Twórca m.in. projektów: Gliwickie dni dziedzictwa kulturowego, Najpiękniejsze śląskie słowo oraz niezrealizowanego projektu wystawy stałej historii Górnego Śląska w Muzeum Śląskim (2009-2013). Pasjonat historii Górnego Śląska.

Autor bloga www.jodlowanie.pl na którym pierwotnie publikowano w odcinkach tekst Dziennika Franza Pawlara od stycznia do marca 2015 roku. 

*

Książka dostępna na www.silesiaprogress.com oraz w księgarniach Górnego Śląska.