Przeklęta dzielnica

Piotr Drzyzga

publikacja 23.01.2020 07:20

Kino społeczne? Gangsterskie? Czarna komedia, opiewająca małą ojczyznę?

Przeklęta dzielnica mat. prasowy

Nakręcony w 2014 roku przez Johna Slattery’a film, niełatwo daje się gatunkowo sklasyfikować, a jednak nie można też przejść obok niego obojętnie. Ma w sobie bowiem to „coś”, co mają także filmy braci Coen, serialowa „Rodzina Soprano”, czy rewelacyjne „Trzy billboardy za Ebbing, Missourie”. Niesamowity klimat, czarny humor, kapitalną obsadę i całkiem niezłą historie do opowiedzenia – a czyż nie po to właśnie chodzimy do kina?

Głównym bohaterem „Przeklętej dzielnicy” jest Mickey, grany przez Philipa Seymura Hoffmana. To ledwie wiążący koniec z końcem przeciętniak, który czasem ima się niezbyt legalnych, drobnych fuch. Czasem też, gdy wpadnie mu jakiś większy grosz, stawia go u bukmachera, oczywiście natychmiast tracąc całą sumę przy obstawianiu wyścigów konnych. Najchętniej jednak spędzałby dnie w pobliskim barze „Hollywood”, który hollywoodzki jest wyłącznie z nazwy, bo to wyjątkowo podła nora. Kwintesencja owej równie podłej, czy też przeklętej dzielnicy.

A jednak wielu uważa ten rejon za swoją małą ojczyznę. Swoje miejsce na świecie. Dzielnica ma nawet swojego apologetę – Richarda Shelburna, dziennikarza lokalnej gazety (granego przez Richarda Jenkinsa), który przez lata, w kolejnych felietonach, opisywał jej specyficzny klimat, ciężko pracujących mieszkańców i ich, z pozoru tylko, błahe historie.

Teraz, mimo ogromnego kryzysu twórczego i problemów z alkoholem, trafił na kolejny temat. Pasierb Mickey’a zginął na budowie, ale Jeannie, matce chłopca, w którą wciela się Christina Hendricks, coś w tej śmierci nie pasuje. Richard oczarowany urodą Jeannie rozpoczyna więc dziennikarskie śledztwo, Mickey zaś dwoi się i troi, by zdobyć pieniądze potrzebne na pogrzeb.

I jeden, i drugi natrafi na przeszkody o jakich nawet im się nie śniło. Spotkają też całą masę niezwykłych oryginałów, w których wcielają się tak charakterystyczni aktorzy, jak chociażby John Turturro, Eddie Marsan, Lenny Venito, Peter Gerety, czy Glenn Fleshler. Widzów czeka więc prawdziwa aktorska uczta w tym świetnym, małym filmie.

Małym bo skromniejszym, kameralnym niemalże, a jednak doskonale ukazującym specyficzne realia i relacje panujące w „przeklętej dzielnicy”. Miejscu, w którym amerykański sen niestety się nie ziścił…