Był sobie chłopiec

Piotr Drzyzga

publikacja 21.05.2020 16:00

Kolejna komedia romantyczna z Hugh Granem w roli głównej?

Hugh Grant Tine Hemeryck / CC-SA 2.0 Hugh Grant

Poniekąd tak. Ale ów nakręcony w 2002 roku film ma przecież do zaoferowania widzom znacznie więcej, niż jakiś sztampowy kom-rom.

Po pierwsze to ekranizacja powieści Nicka Hornby’ego, a więc autora, który w latach ’90 dzielił i rządził w brytyjskiej literaturze. „Futbolowa gorączka”, „Wierność w stereo” i właśnie „Był sobie chłopiec” to tytuły, które zdobyły wówczas ogromną popularnością, dziś zaś – całkiem słusznie – uchodzą już za kultowe.

Wszystkie rzecz jasna przeniesiono też na wielki ekran, a „Był sobie chłopiec” w reżyserii Chrisa i Paula Weitzów, to bez wątpienia najlepszy jak dotąd film na podstawie prozy Hornbyego. Kto wie, czy nie dlatego, że bardzo sprawnie wpleciono tu w fabułę wątki znane z brytyjskiego kina społecznego.

Jedną z bohaterek jest bowiem Fiona - zmagająca się depresją kobieta, samotnie wychowująca syna Marcusa. Losy tej dwójki przypadkowo krzyżują się z losami Willa Freemana, w którego wciela się Hugh Grant.

Freeman – w tym przypadku nazwisko jak najbardziej znaczące. Free man, czyli wolny człowiek. Bo właśnie kimś takim chciałby być Will. Wolnym od stałych związków, zobowiązań, obowiązków. Kimś kto oddaje się wyłącznie przyjemnościom, własnym pasjom i zainteresowaniom (czyżby kolejny w kinie przedstawiciel pokolenia X?).

Przez lata nawet nieźle mu to wychodziło. Kilka dekad wcześniej jego ojciec skomponował niezwykle popularny, świąteczny przebój, więc syn żył sobie spokojnie z tantiem. Nie musiał nawet pracować. Pojawienie się w jego życiu Fiony i Marcusa wszystko jednak zmieniło. Zaczyna czuć się za nich odpowiedzialny, podświadomie wie, że powinien im jakoś pomóc. Stare nawyki i kawalerskie przyzwyczajenia nie dają jednak o sobie zapomnieć…      

Co ciekawe, Freeman to tutaj także trochę taki everyman, bo Will ma w sobie przecież mnóstwo cech człowieka Zachodu przełomu XX i XXI wieku. Żyje mu się całkiem dobrze, czasu wolnego przybywa, więc jego egoizm i pragnienie, by „zabawić się na śmierć” wciąż rośnie i rośnie  

I właśnie pod tym kątem warto obejrzeć ten film. 

*

Tekst z cyklu Filmy wszech czasów