Niemcy i ich Hitler

Andrzej Grajewski

publikacja 17.12.2010 09:22

Pierwsza w Niemczech wystawa o Hitlerze opowiada, jak człowiek znikąd zawładnął sercami i duszami Niemców.

Niemcy i ich Hitler PAP/EPA/STEPHANIE PILICK/gn Eksponowane na wystawie sztandary partyjne NSDAP z napisem „Niemcy zbudźcie się”

Wystawę „Hitler i Niemcy, wspólnota narodowa i zbrodnie” przygotowało Niemieckie Muzeum Historyczne w Berlinie. Od chwili otwarcia w październiku gromadzi tłumy zwiedzających. Szeroko o niej dyskutują niemieckie i światowe media, zainteresowane tym, jakie wnioski wyciągają współcześni Niemcy z historii, która do końca nie przeminęła. Wystawa przygotowana jest z wielkim pietyzmem, zgromadzono na niej setki autentycznych eksponatów, przygotowano wiele prezentacji multimedialnych. Całość pozwala prześledzić drogę życiową nieznanego kaprala, który stał się Führerem, uwielbianym przez prawie cały naród.

W trakcie zwiedzania nie można robić zdjęć. Organizatorzy wyjaśniali, że obawiają się prowokacji ze strony neonazistów, fotografujących się na przykład na tle oryginalnych sztandarów NSDAP. Nie ma na niej także przedmiotów osobistych Hitlera. Nie chciano w żaden sposób stwarzać wrażenia, że ekspozycja buduje kult osoby wodza. Pomyślałem początkowo, że być może jest to nadmierna ostrożność. Zmieniłem jednak zdanie po obejrzeniu ostatniego zdjęcia wystawy, przedstawiającego młodego neonazistę, współczesnego Niemca, siedzącego przy biurku, nad którym wisi portret Führera.

Byli razem z nim
Wystawa robi uczciwy rozrachunek mniej z Niemcami, a bardziej z niemieckim sumieniem. Jej przesłanie, zresztą obecne już w różnych publikacjach naukowych, sprowadza się do konstatacji, że Hitler nie tyle ukształtował Niemców na miarę własnych szalonych wizji, co odpowiadał na potrzeby głęboko w narodzie zakorzenione, a wcześniej skrępowane przez konwenanse, obyczaje, a przede wszystkim normy moralne, narzucone przez chrześcijańskie wychowanie. Ekspozycja zrywa z potoczną opinią, że Hitler rządził Niemcami terrorem. Owszem, terror w rękach nazistów był użytecznym, ale nie najważniejszym narzędziem. Niemcy wielbili Hitlera nie dlatego, że się go bali, ale ponieważ obiecał im zrealizować skrywane w głębi duszy marzenia i rojenia o potędze, dawał poczucie bezpieczeństwa i prawdziwego sukcesu dzięki rozwojowi gospodarki oraz sprawnemu funkcjonowaniu państwa opiekuńczego. O terrorze zresztą także wszyscy wiedzieli. Informację o zamknięciu 5 tys. więźniów w obozie koncentracyjnym w Dachau Himmler podał na konferencji prasowej.

Później kolorowe tygodniki przynosiły reportaże z obozów, bynajmniej nie przedstawiające ich jako sanatoriów. Przy wielu niemieckich ulicach stały tablice z informacją, pod jakim adresem mieszkają Żydzi, zachęcające do zrobienia z nimi porządku. Denuncjacja przeciwników politycznych oraz Żydów była zjawiskiem powszechnym i nie wynikała bynajmniej ze strachu, ale z gorliwości w służeniu reżimowi. Kilkanaście milionów przymusowych robotników pracowało w prawie każdym niemieckim mieście, przemierzając codziennie ich ulice w drodze do niewolniczej pracy. Berlińska wystawa, pokazując te fakty, demaskuje mity zakorzenione w potocznej świadomości – niczego nie wiedzieliśmy, a za zbrodnie odpowiedzialny był Hitler i naziści.

Wielcy nieobecni
W starannie przygotowanej i logicznie opracowanej ekspozycji znakomite są zwłaszcza wątki pokazujące integrującą rolę antysemityzmu w pojęciu wspólnoty narodowej. Uderzający jest jednak brak dwóch ważnych dla zrozumienia fenomenu Hitlera tematów – stosunku do religii, a także do Słowian. Eksponowane jest duże zdjęcie kard. Eugenia Pacellego, późniejszego Piusa XII, podpisującego w 1933 r. konkordat z III Rzeszą. Obok umieszczona jest ulotka wyborcza NSDAP z pytaniem, dlaczego katolik ma głosować na tę listę, i odpowiedzią: ponieważ partia Hitlera podpisała konkordat. Sugeruje to współodpowiedzialność Kościoła za dalszy bieg wydarzeń. W narracji wystawy zabrakło jednak miejsca, aby pokazać okładkę rozpowszechnianego w III Rzeszy broszurowego wydania z 1937 r. encykliki „Mit brennender Sorge”, potępiającej nazizm, a także informacji o represjach, jakie spadły na katolików w czasach reżimu Hitlera. Tym bardziej to niezrozumiałe, że niecały kilometr od budynku, gdzie mieści się wystawa, stoi katedra św. Jadwigi, w której pochowany jest jej proboszcz bł. Bernard Lichtenberg, potępiający nazistów i pomagający Żydom, zmarły w transporcie do KL Dachau. Są zdjęcia hailujących pastorów z ruchu Deutsche Christen (Niemieckich Chrześcijan), fanatycznych zwolenników Hitlera w łonie Kościoła ewangelickiego, ale nie ma zdjęcia pastora Dietricha Bonhoeffera i skupionych wokół niego wiernych.

Przede wszystkim zabrakło mi jednak omówienia głębszego problemu. Hitler przyciągnął do siebie jeden z najstarszych chrześcijańskich narodów Europy. Jego sukces był klęską tradycyjnej religii, zastąpionej pogańską mitologią o aryjskim narodzie übermenschów (nadludzi), prowadzonym przez nowego mesjasza Adolfa Hitlera. Fenomenu Hitlera, człowieka znikąd, który w ciągu kilku lat zapanował nad duszami milionów ludzi, nie da się, w moim przekonaniu, wyjaśnić wyłącznie za pomocą studiów politologicznych, historycznych czy socjologicznych, bez uwzględnienia realnej obecności Zła w ludzkiej historii.

Nas nie ma
Brakuje mi także odniesienia Hitlera do Słowian, którzy w jego narodowej mitologii pełnili rolę odwiecznych, przewrotnych wrogów, którzy muszą być bezwzględnie wytępieni, aby naród niemiecki uzyskał niezbędną „przestrzeń do życia” na Wschodzie. Zakorzenienie w świadomości przeciętnego Niemca obrazu Polaka, ale także innych Słowian, jako untermenschów (podludzi) – jednostek z natury gorszych rasowo, pozwala wyjaśnić, dlaczego Niemcy tak łatwo zaakceptowali agresję na Polskę oraz wszystkie zbrodnie, jakie u nas popełniali. Nie kryli się z tym zresztą specjalnie, o czym świadczą eksponowane na wystawie prywatne fotografie i listy żołnierzy, którzy z dumą informowali o swych zbrodniach stęsknione rodziny w Reichu. Pokazywane są wstrząsające zdjęcia z likwidacji getta w Warszawie, ale nie ma zdjęć zrujnowanej Warszawy. Informacja, że Armia Krajowa była największym ruchem oporu w podbitej przez Niemców Europie, znajduje się dopiero na trzecim poziomie elektronicznej informacji w dziale o oporze wobec III Rzeszy. W sumie los Polaków pod rządami III Rzeszy w ogóle na wystawie nie został zauważony, a ta uwaga ma szerszy wymiar. W przyszłym roku w Berlinie zaczną się prace nad upamiętnieniem losów kilkunastu milionów Niemców, którzy uciekli bądź przymusowo byli deportowani ze Wschodu. Z pewnością będzie tam wiele o Polakach, ale nie jako ofiarach III Rzeszy, lecz beneficjentach II wojny światowej, którzy „wygnali” Niemców z ich „stron ojczystych”.

W pamięci wnuków
Autorzy podkreślają, że dyskusja o odpowiedzialności Niemców za zbrodnie Hitlera nie powinna zostać zakończona. Jak bardzo mają rację, przekonuje wydana przed kilkoma laty rozprawa trójki niemieckich naukowców pod tytułem „Opa war kein Nazi” (Dziadek nie był nazistą). Praca powstała na podstawie rozmów z młodymi Niemcami, których pytano nie o wielką historię, ale o to, co w III Rzeszy robili ich dziadkowie. Okazało się, że w tradycji rodzinnej młodych Niemców w ogóle nie funkcjonuje personalny, rodzinny wymiar odpowiedzialności za zbrodnie nazizmu. Oczywiście wszyscy wiedzieli, że Hitler był zbrodniarzem i nie działał sam, że pomagali mu jacyś „nazi”. Ale żeby miły dziadek Heinz, który kojarzył się wyłącznie z ciepłymi wspomnieniami z dzieciństwa, miał z tym coś wspólnego? Nie, to wykluczone. Dziadek nie był „nazi” – opowiadali z przekonaniem nawet ci, którzy wiedzieli, że ich przodkowie pełnili funkcje w NSDAP oraz innych ważnych instytucjach III Rzeszy. Powszechne było także przekonanie o tym, że to Niemcy byli główną ofiarą tamtej strasznej wojny, poza Żydami oczywiście, których zagłada i odpowiedzialność za nią trwale wpisana jest w strukturę niemieckiej pamięci.

Wychodziłem z wystawy z ciężką głową. Raz jeszcze spojrzałem na otwierające ekspozycję zdjęcie. Pochodzi z sierpnia 1914 r. i przedstawia tłum wiwatujący na placu po ogłoszeniu mobilizacji przeciwko Rosji. Smuga światła wydobywa z tłumu jedną twarz – to młody Hitler, nikomu nieznany, bezimienny. 20 lat później rządził Niemcami i szykował się do podboju świata. Świąteczna atmosfera berlińskiej ulicy, pełnej świateł, kolorów oraz muzyki dobiegającej z jarmarków świątecznych nie rozproszyła złych myśli. Może i dzisiaj, pomyślałem, w jakimś tłumie stoi nieznany, młody człowiek, który jutro w imię najbardziej szalonych idei powie: chodźcie za mną. I pójdą wtedy czy nie pójdą?