Wywiad, którego nie było

Agata Puścikowska

publikacja 16.03.2011 08:00

Tyle było pytań... O powstanie, karierę zawodową, morderczą pracę, którą traktowała jak powołanie. Pytania o piękne życie. Już nie padną.

Irena Kwiatkowska na archiwalnym zdjęciu z marca 1949 r pap/stf/gn Irena Kwiatkowska na archiwalnym zdjęciu z marca 1949 r

To było ponad rok temu. Umówieni ze znajomym księdzem pojechaliśmy do Domu Artysty w Skolimowie. Piękne miejsce wśród starych drzew, owiane zapachem liści, traw i kwiatów. W niczym nie przypomina stereotypowego domu spokojnej starości, w którym pensjonariusze gapią się smutnawo w okno lub szurają kapciami, drepcząc w przód i w tył... W plątaninie korytarzy co chwila pozdrawiali nas znani i lubiani. A że włosy siwe? Krok już nie tak szybki? Nie szkodzi. Wśród swoich: czujących podobnie i podobnie wrażliwych, duszy dojrzałej, ale nadal twórczej, jest najlepiej. „Tu mieszka pani Irenka, nasza Irenka, wielka Irenka” – pokazują uśmiechem i słowem aktorzy – współlokatorzy. Puk, puk. Skromny pokoik. A atmosfera... pałacu.

Majestat drobniutkiej postaci nie pozostawia złudzeń: jesteśmy na audiencji. Królowa delikatnie oparta o kanapę. Uśmiecha się subtelnie, pozdrawia księdza – naszego przewodnika. „Cóż za przepiękne, delikatne dłonie” – dość dziwna pierwsza myśl podczas spotkania z legendą... Ale królowe, widać, tak mają – zachwycają każdym szczegółem. Przynieśliśmy skromne dary: słodkie praliny. Królowa z elegancją nadgryza, nadal z uśmiechem patrząc to na księdza, to na nas. Na stoliku różaniec, święty obrazek, koronka. Ktoś przyniósł kwiaty. Podobno często pojawiają się tu duże i małe, skromne i całkiem królewskie bukiety. I jakoś Jakub, fotoreporter, co zawsze pstryka prosto w oczy, nie wyciąga aparatu.

I jakoś uciekają tysiące pytań, które wcześniej aż cisnęły się na dziennikarskie, niewyparzone usta. Na kartce pomięty „scenariusz” wywiadu. Pytanie o powstanie. Być łączniczką w walczącej, krwawiącej Warszawie to brzmi dumnie. A ona chyba za dumna nie była. Bo sprawą się nie chwaliła za bardzo, wspominać nie chciała. Ot, co – trzeba było zanieść informację, zaniosła. Trzeba było w garkuchni pomóc – obierała ziemniaki. A pytania o wczesną młodość? O dzieciństwo z trójką rodzeństwa w skromnym mieszkaniu, z rodziną, która trzymała się razem, choć razem miała niewiele? Jakoś przy królewskim majestacie nie przechodzi i to przez gardło.

No i Wielki Konstanty! Autor doskonały, którego ona i tylko ona – Królowa, doskonale... pouczała i lekko beształa nawet. Bo tu i ówdzie było zbyt mało zabawnie, a ten i tamten fragment jakoś taki niezbyt rytmiczny... A Wielki Konstanty słuchał drobnej pani Ireny i potulnie zmieniał, i udoskonalał. Tak, żeby była zadowolona. I żeby było perfekcyjnie. A było! Współpracownicy, aktorzy, dziennikarze (pani Irena po wojnie pracowała w radiu jako spikerka) wspominają jej arcyprofesjonalne podejście do pracy. Nic na „byle jak”. Wszystko wypracowane i przemyślane. Doskonałe i perfekcyjne. A mimo to, podobno, po każdym spektaklu nie tylko nie była z siebie szczególnie zadowolona, ale... modliła się, przepraszając Pana Boga, że nie dała z siebie wszystkiego. Że mogło być lepiej.

No i to pytanie najintymniejsze chyba, na które pewnie i tak nie byłoby odpowiedzi. Bo o życiu prywatnym pani Irena nie rozpowiadała. Zupełnie nie na modę obecnych gwiazd czy gwiazdeczek. Pytanie o rodzinę. Jej mężem był spiker radiowy Bolesław Kielski. Byli małżeństwem blisko 50 lat. A dzieci? Dzieci nie było. W kilku wywiadach, enigmatycznie i ucinając wręcz rozmowę, pani Irena mówiła: „wybrałam karierę”. Dobry to wybór? Rzeczywisty i świadomy? A może sposób pozbycia się natrętnych dziennikarzy, za którymi podobno nie przepadała? Przepadała za to po prostu za LUDŹMI. I o to pytać nie trzeba było. Wystarczy posłuchać wspomnień przyjaciół, współpracowników z teatru. Wszędzie przewija się zwykle zdanie z niezwykłą treścią: „Lubiła ludzi, była im życzliwa”. Skromne (!) pieniądze z emerytury przeznaczała na pomoc np. domom dziecka. Nikt o tym nie słyszał? Ano właśnie...

Nie padło więc i pytanie o role: Hermenegildę Kociubińską, Kobietę Pracującą – to te chyba najbardziej znane. O Kabaret Starszych Panów, Zieloną Gęś. O role, które żyły (i żyć będą) własnym życiem długo dłużej niż jedyne 98 lat. A nawet gdyby i pytanie padło... Jaka byłaby odpowiedź? Może taka, której udzieliła pewnemu natarczywemu dziennikarzowi parę lat wstecz: że nie lubi wracać do przeszłości, rozgrzebywać i rozpamiętywać? Bo życie toczy się nadal i jest ciekawe! Ale pytania o „moher” to bardzo szkoda! Bo pani Irena nie ukrywała, że lubiła słuchać Radia Maryja. Słuchać? Modlić się raczej? I jaka jest różnica? Audiencja dobiegła końca. Jak na niewypowiedzianą komendę, z pietyzmem i wzruszeniem, ciesząc się że dostępuje się TAKIEJ godności, odprowadzamy panią Irenę do jadalni. Tam już czekają przyjaciele. Ciepłe światło ciepłej jadalni, która przypomina bardziej scenę, otula Królową i jej świtę. „Do widzenia, pani Ireno”. Królowa skinęła głową. 3 marca rano. Kilka SMS-ów, tysiąc zdjęć Królowej na Facebooku. Piszą ludzie różnych opcji, wieku i pochodzenia. Prawdziwa żałoba wszystkich klas. Żałoba z radosną nutą: tak pięknego życia to pozazdrościć... I tylko moje dzieci, gdy słuchały w samochodzie po raz setny „Dorotki z Krainy Oz”, a potem tysięczny „Ptasiego radia” w interpretacji pani Ireny, nie chciały uwierzyć...