W kinach: Orlęta. Grodno ‘39

Piotr Drzyzga

publikacja 09.09.2022 06:00

Kolejny laurkowy, nieoglądalny patriotyczniak? Nic z tych rzeczy. Bo nowy film Krzysztofa Łukaszewicza to kawał porządnego, wojennego kina. Do tego opowiedzianego z bardzo ciekawej i nietypowej perspektywy.

Feliks Matecki jako Leoś Rotman. mat. prasowy Feliks Matecki jako Leoś Rotman.
Kolejna dziecięca rola, która przejdzie do historii polskiego kina? Bardzo możliwe. Twórcy znakomitej "Karbali" tym razem zbierają nas do Grodna z roku 1939...

Głównym bohaterem jest tu bowiem żydowski chłopiec, który owszem, w szkole mówi po polsku, ale w domu wyłącznie w jidisz. I gdzieś między tymi dwoma językami, dwoma kulturami krążymy tu i lawirujemy nieustannie.

Leoś (fantastycznie zagrany przez Feliksa Mateckiego), bardzo chciałby należeć do harcerstwa, wystąpić w szkolnej inscenizacji „Krzyżaków” Sienkiewicza, ale ze względu na pochodzenie, wciąż jest mu to uniemożliwiane. Jedyne co może, to trenować biegi w żydowskim klubie sportowym Makkabi Grodno. A i to robi z „polskiej inspiracji”, bo po sukcesach Janusza Kusocińskiego – złotego medalisty olimpijskiego z 1932 roku.

A więc Leoś wciąż lgnie do polskości, a jednak (nieszczęsny, przedwojenny antysemityzm), nieustannie jest przez Polaków odtrącany. Czasem nawet i poniżany.

Wszystko zmieni się we wrześniu 1939 roku i… właściwie więcej nie ma tu już co pisać o dalszych losach małego bohatera. Bo raz: że nie wypada zbyt wiele w recenzji zdradzać. A dwa: że już z tytułu, czy zwiastuna filmu można się większości rzeczy domyśleć.

Jest za to na co popatrzeć. Reżyser i scenarzysta filmu – Krzysztof Łukaszewicz – to przecież twórca głośnej „Karbali” z 2015 roku, w której udało mu się wiarygodnie ukazać losy polskich żołnierzy w Iraku, a co przy wysokości polskich budżetów filmowych wydawało się czymś absolutnie niemożliwym.

Z filmem „Orlęta. Grodno ‘39” jest podobnie. I zdjęcia, i kostiumy, i batalistyka – wszystko naprawdę jest tu na bardzo wysokim poziomie, więc ogląda się ten film kapitalnie, a i dostajemy tu kawał mniej znanej historii II wojny światowej (ze względu na późniejsze zmiany granic, o walkach w Grodnie nie słyszało się tyle, co o dajmy na to Westerplatte, czy Warszawie).

Tym bardziej więc warto wybrać się do kina i nadrobić te zaległości.

Polecam, zachęcam i już czekam na kolejny Łukaszewicza. Z nadzieją, że w kinach pojawi się prędzej niż za siedem lat.