Od Elvisa do Elvisa

Piotr Drzyzga

publikacja 30.09.2022 07:55

Z królem rock’n’rolla przez dekady. I nośniki. Felieton popkulturowy.

Elvis jakiego nie znamy :) Paul VanDerWerf / CC 2.0 Elvis jakiego nie znamy :)

- Gdzie ja ją mam? Powinna gdzieś być… Na półce? W pudle na szafie? A może została u rodziców?

Albo magnetofon ją wciągnął i trafiła na śmietnik? A może – był i taki czas – zmieniła swoje przeznaczenie i, jak wiele innych kasety z muzyką, stała się kasetą z grami na Commodore? Ponagrywałem na nią jakieś strzelanki, wyścigi, managery piłkarskie i też już jej nie ma?

A nie, jednak jest! Na półce w drugim pokoju. Między „Modern life is rubbish” Blur i „Antyidolem” T. Love. Pierwsza kaseta jaką kiedykolwiek kupiłem. Prezent świąteczny dla mamy. Tylko który to był rok? Lata. Jeszcze ’80, czy jednak ’90? Tego pewnie się już nie dowiem.

Internet podpowiada, że kompaktowa składanka Elvis Presley Comemorative Issue „The Number One Hits” ukazała się na Zachodzie w 1987 roku. Ale przecież ja mam w rękach polską piracką kasetę, działającej na dziko wytwórni Asta (pisał o niej Andrzej Tarnowski). Już sam tytuł tej kasety jest kuriozalny. Z przodu widnieje: Elvis Presley. Issue. The Numberone Hits. Z boku inaczej: Elvis Presley Comemorative. Issue - The Numberone Hits.  

Numberone. Pisane razem! Plus logo/informacja: „compact disc DIGITAL AUDIO”. Ale jaki to compact disc, skoro to kaseta magnetofonowa?

Nic tylko się uśmiechnąć na to, jak to wtedy wyglądało. I gdzie się te kasety kupowało. Z łóżek polowych na bazarach, w podziemnych przejściach itp. Tę akurat kupiłem w sklepie muzycznym na Starych Tychach. Nieopodal kina Halka. Oczywiście dziś już ani tego sklepu, ani kina nie ma.

Jest za to paczkomat, z którego dwa dni temu wyciągnąłem innego Elvisa. Filmowego. Tegorocznego.

Mowa o produkcji wyreżyserowanej przez Buza Luhrmanna. Tego samego, który w 1996 zachwycił świat porywającym musicalowym „Romeem i Julią”, a potem było już tylko gorzej, choć pewnie fani „Moulin Rouge” się nie zgodzą. Trudno. Dla mnie ten film to jeden wielki kicz i niewypał. Podobnie jak „Australia” i „Wielki Gatsby”. Dopiero „Elvis” rzucił mnie na kolana i zachwycił. Oglądany z DVD. Ostatniego jakie kiedykolwiek kupiłem?

Kto wie… I ten nośnik ewidentnie się kończy (patrz wczorajszy artykuł na stronie Filmożerców). Kiedyś nie było tygodnia, by nie pojawiało się kilkanaście nowych filmów na płytach. Teraz tygodniami te same, nieliczne tytuły, wiszą w zapowiedziach mojego ulubionego sklepu internetowego. I nie wygląda na to, by niebawem pojawiły się tam jakieś nowe pozycje.

Pewnie coś tam jeszcze z kin „skapnie”, ale nie czarujmy się. Streaming zrobił swoje, płyta może odejść.

A my z Youtube’a – bo przecież też już nie z satelity, z satelitarnej telewizji muzycznej – posłuchamy sobie i obejrzymy na koniec poniższy klip. W jakości – żeby był komplet – VHS! :)