Koniec świata

Marek Szołtysek

publikacja 18.07.2011 07:46

Zawsze prze­rażał i fascynował. W średniowieczu powstała nawet sekta millenarystów, twierdzących, że zna­ją moment końca świata.

Pielgrzym zmierzający na koniec świata Marek Szołtysek/GN Pielgrzym zmierzający na koniec świata
Figura w hiszpańskiej miejscowości Fisterra, uznanej w średniowiecznej Europie za koniec świata

Gdy jakiś Ślązok chce po śląsku powiedzieć, że dzieje się coś niezwykłego, to mówi przykładowo: Z ty­mi ślimokami we zogrodzie to je latoś koniec świata. Dyć one zarozki zeżerom nom cołki szałot! Tak więc użycie określe­nia „koniec świata” jest tu­taj zastosowane na nazwanie rzeczywistości niecodziennej, niezwykłej i trudnej do wy­obrażenia i zaakceptowania. I właściwie nie wiadomo, o jaki koniec świata tutaj cho­dzi?

Czy o moment w czasie – czyli ostatnią chwilę istnie­nia świata tuż przed Sądem Ostatecznym, czy też o jakieś miejsce w przestrzeni geogra­ficznej – czyli o fragment zie­mi na skraju naszego świata, za którą już nie ma nic.

Koniec świata zawsze prze­rażał i fascynował zara­zem. Przykładowo w średniowieczu powstała nawet sekta millenarystów i here­zja o nazwie millenaryzm. Ich błędnowierstwo polegało na tym, iż twierdzili, że zna­ją moment końca świata, a przecież zna go tylko Bóg. Zresztą każdy rozsądny czło­wiek wie, że rozważanie koń­ca świata jest dla niego czy­sto teoretyczne, bo dla po­szczególnych ludzi końcem świata będzie indywidualna śmierć, więc po co tu dzielić włos na czworo!

O ile więc próba wyzna­czenia czasowego koń­ca świata mogła skończyć się dawniej oskarżeniem o millenaryzm, to działania zmie­rzające do znalezienia prze­strzennego końca świata by­ły uważane za zajęcia god­ne podziwu. I tym się zaj­mowali podróżnicy, astrono­mowie, geografowie, geome­trzy, kartografowie i ogólnie ciekawi świata ludzie nauki.

W końcu więc dawni Europejczycy wyliczyli i ostatecznie wyznaczyli koniec świata, poza którym, jak opowiadano, były już tylko smoki, bezkresny ocean i piekielne czeluście. Tym końcem świata okrzyk­nięto miejscowość w północno-zachod­niej Hiszpanii. Z tego powodu otrzymała ona nazwę łacińską – Finisterrae, czy hiszpańską – Fisterra. A znaczy to –„koniec świata”.

Te średniowiecz­ne wyliczenia zostały potwier­dzone przez dzisiejszą naukę i Fisterra jest najbardziej wy­suniętym na zachód przyląd­kiem Europy.

Miałem okazję być na tym europejskim końcu świa­ta i co najbardziej tam fascynuje, to rozszalałe fale Oceanu Atlantyckiego, piękne skaliste wybrzeże i duża ilość krzyży, jakimi ludzie wyznaczyli ten koniec swojego chrześcijańskiego  świata.

Siedząc więc sobie w hiszpańskie  Fisterra, zastanawiałem  się na temat mojego ślą­skiego końca świat. I myślę, że wcale nie jest nią symboliczna już granica między Śląskiem i Zagłębiem. Myślę, że „koń­cem świata” są niepożyteczne dla śląskiej kultury działania nas wszystkich, ale głównie śląskich parlamentarzystów i samorządowców, regionalnej rzekomo telewizji, śląskich rozgłośni radiowych czy ja­koś śląskich gazet. Mam wra­żenie, że podejmowane dzia­łania Ślązoków są często da­leko spoza naszego śląskiego końca świata. Poza którym - jak mawiano dawniej - są już tylko smoki.