Poatomowe chatki

ks. Sławomir Czalej

publikacja 05.09.2011 07:34

– W czasach kawalerskich nocowałem w skansenie. Kładłem się na sieciach, a przykrywałem żaglami z łodzi „Sanctus Adalbertus” – wspomina Roman Drzeżdżon, kustosz skansenu w Nadolu.

Perła Pomorza ks. Sławomir Czalej/GN Perła Pomorza
Aż czuje się zapach dawnej, sielskiej wsi...

Leżąca tuż przy Jeziorze Żarnowieckim wieś Nadole to miejscowość, w której nie będzie­my się nudzili nawet podczas deszczu. Kiedy wejdziemy do skansenu, nie spostrzeżemy, jak szybko upływa nam czas. Tu można poczuć za­pach prawdziwej wiejskiej zagrody i pieczonego chleba.

Ostoja polskości

Należąca od XIV w. do klasztoru w Żarnowcu wieś zasłynęła w historii Polski w 1920 r. Po zor­ganizowanym tu plebiscycie miejscowość – jako jedyna na zachodnim brzegu jeziora – weszła w skład II R P. To zasługa m.in. wybitnego działa­cza kaszubsko-niepodległościowego Antoniego Abrahama. Niemcy byli zmuszeni wyznaczyć mieszkańcom eksterytorialną drogę do Polski, chociaż ci często korzystali z drogi wodnej. – Przed wojną jezioro należało w całości do Polski i do jednego właściciela, rodziny Konkolów – podkreśla Drzeżdżon.

Powstanie skansenu wiąże się z budową elek­trowni szczytowo-pompowej (lata 1982–1983) i rozpoczęciem budowy elektrowni jądrowej. Wszystko zaczęło się od przeniesienia i zrekon­struowania zabytkowej XIX-wiecznej obory Mudlafów z Kartoszyna. To właśnie na terenie tej wsi budowano atomowy cud. Obora z Kartoszyna stanęła w miejscu zniszczonej obory w Nadolu w gospodarstwie rodziny Piłatów. Od lat 30. XX wieku aż do czasów obecnych zagrodę przejęła rodzina państwa Rutzów. Dzisiaj trzy czwarte ich siedliska stanowi teren skansenu.

- Wyposażenie zabudowań jest naprawdę bogate i praktycznie wszędzie można wejść -podkreśla kustosz. Warto zwrócić uwagę na do­skonale zachowane maszyny rolnicze. Wiele z nich ma oryginalne napisy zwykle w języku niemieckim. - Z tym językiem to przedziwna sprawa. Skoro maszyna pochodzi z XIX w, to w jakim języku mógł być napis? Turystom ze Śląska czy Wielkopolski, a nawet z Krakowa tłumaczyć tego nie trzeba. Go­rzej jest z mieszkańcami stolicy… Ale ostatnio to oni nie mówią na­wet, że są z Warszawy, ale że z da­leka… - śmieje się Drzeżdżon. Nieprzypadkowo Roman jest stałym felietonistą miesięcznika „Po­merania” i słynie z… ciętego języka. To przewod­nik naprawdę godny polecenia.

Cały teren jest od niedawna monitorowa­ny. Zdarzały się bowiem przypadki spraw­dzania, czy trzcina na dachu szybko się pali… Ale to już sprawka dzieci z całej Polski.

Nauka mądrości

Skansen kojarzy się czasami młodzieży z obciachem i zacofaniem. Tu mogą się zdziwić. Wchodząc do gburskiej (inaczej: należącej do bogatego gospodarza) chaty warto zwrócić uwagę, że strona prawa jest mniejsza, a lewa dużo większa. - Ta mniejsza była dla rodziców - dziadków nowego gospodarza i jego rodziny. Młodzi dbali o starszych. Stąd kaszubska nazwa „starkowizna”. ZUS-u wtedy nie było - mówi Roman już całkiem poważnie.

Gburskich gospodarstw zwyczajowo się nie dzieliło. W jednym domu mieszkały wówczas zwykle trzy pokolenia. Dziadkowie pomagali dzieciom, zajmowali się wnukami, a ci uczyli się szacunku dla starszych i lokalnej tradycji, wiary nie wykluczając. - A dzisiaj to zdziczenie... - zamyśla się gospodarz z urzędu. „Emeryci” mieli też udział w plonach i hodowli (świnia, krowa czy drób).

Ale w skansenie są też inne atrakcje. Koniecz­nie trzeba zwiedzić wystawę pszczelarstwa. W domu, w którym sypiał Roman Drzeżdżon, czyli w chacie rybackiej rodziny Khurów, można zjeść kanapki, jeśli pada. A wspomniana łódź, której nazwa po polsku brzmi „Święty Wojciech”, to rekonstruk­cja łodzi z X wieku, zbudowana na 1000-lecie chrztu Gdańska. Dzieci „zwariują”, gdy zobaczą żywe króliki, grzeczni chłopcy będą mogli obejrzeć prawdziwy stary strażacki wóz, a ci niegrzecz­ni będą musieli wejść na minutę do „kuli”, czyli ziemianki. Dziewczynki nie przepuszczą okazji do oglądania kwiatków – rośnie ich tu całe mnó­stwo – a także żywych gołąbków.

W Nadolu corocznie odbywają się pielgrzym­ki łodziowe na św. Annę (26 lipca). Płynie się wtedy jeziorem na Mszę św. do Żarnowca, a że nie jest to strefa ciszy, zatem w ruch idą motorówki i inne piekielne machiny. W każdą drugą niedzielę sierpnia odbywa się tu „Kranc-bal”. – To słowo występuje tylko tutaj i oznacza „balety przy wieńcu”, czyli kręcenie się – wyja­śnia Drzeżdżon. Pracownicy skansenu częstują wtedy zwiedzających własnymi nalewkami z dzi­kich czereśni, których rośnie tutaj zatrzęsienie.