Komża i komża

Marek Szołtysek

publikacja 31.10.2011 05:14

Czasami niektórzy myślą, że śląskość to niedzielne rolady, śląsko godka, zopaski po starej ciotce i na tym koniec...

Komża i komża Marek Szołtysek/GN Różnice regionalne widoczne są także w kształcie księżowskich komż

A przecież śląska kultura na przestrzeni dziejów ogarnę­ła każdy szczegół rzeczywistości w której egzystuje. To bogactwo widoczne jest na każdym kroku. Oczywiście, tę śląską swojskość trzeba umieć dostrzec.

Przykładowo więc swojskość ta widoczna jest w architekturze – poprzez lauby czy charakterystyczne drewniane i odpowiednio ma­lowane na zielono kwietniki na oknach familoków, w muzy­ce – poprzez śląskie pieśniczki czy w nazewnictwie miej­scowości – gdzie są regional­ne wersje nazw typu: Glywice, Zobrze, Imielyń, Orzysze, Czorny Las, Giyrołtowice…

Można by te przykłady ciągnąć w nieskończo­ność, ale zaznaczmy jeszcze tyl­ko na koniec, że w ogrodniczym fachu długa jest lista swojskiego nazewnictwa kwiatów: mlycz – mniszek lekarski, bolioczka – ja­skry, gynsipympki – stokrotki, sie­rotki – bratki, gladiole – mieczyki, flider – bez, jadwiżki – astry, mar-garetki – złocienie, piwowońki – piwonie, wojoki – rudbekia, lipina – łubin, żabiełoczka – niezapomi-najk, i wiele innych.

Nasze swojskości daje się także zauważyć w szafie śląskiej zakrystii. Jest to o tyle dziwne, bo przecież na­sze wyznanie, nasz Kościół ka­tolicki już przecież z samej na­zwy jest powszechny, uniwer­salny i mógłby ktoś powiedzieć, że z tego powodu nie ma w nim miejsca na lokalności. A jed­nak swojskość z katolicyzmem świetnie się komponuje i to na całym świecie. Bo niektórzy mo­że jeszcze pamiętają, jak nasz papież Jan Paweł II podczas jed­nej ze swych wielu pielgrzymek po świecie pozwalał w Afryce na taniec religijny podczas Mszy św. Ale wróćmy do naszej zakrystyjnej szafy.

Jeżeli jakiś Ślązok wybierze się w podróż albo na piel­grzymkę poza Śląsk i uczest­niczy tam w Mszy albo w nabożeństwie, to musi zauwa­żyć różnice. A dotyczą one nie tylko śpiewu w liturgii, ale też komży. A więc w pierwszej ko­lejności zauważamy, że mini­stranci noszą tam raczej tylko komże bez kragli, czyli kołnie­rzyków i spodków, czyli sutanek. Takie chodzenie po pre­zbiterium w samej kom­ży kojarzy się Ślązokowi z lotaniem bez galot albo z bielizną w izbach porodowych.   Ale księżowskie  komże  poza Śląskiem również inne są od kształtu komż śląskich.

Mój znajomy ksiądz okre­śla je dosadnie gorolskimi kom­żami. Mają one jakby taki dekolt pod szyją, zaś na Śląsku sięgają one pod samą szyję i są zawią­zywane na sznurek. Ta różni­ca dokładnie znana jest naszym śląskim proboszczom i wika­rym. A niektórzy do tego stop­nia są do nich przywiązani, że wyjeżdżając poza diecezję, za­bierają ze sobą swoje komże, żeby nie musieć ubierać cze­goś takiego cudzego. I to jest piękne.

To świadczy o głębo­kiej świadomości swych regio­nalnych różnic. Jest to oczywiście jedynie składnikiem większej całości i tylko ta świadomość może nas bronić przed zalewa­mi  globalno-unifikacyjnej „rewolucji kul­turalnej”.