Pewnie każdemu zdarzyło się powiedzieć: Dejcie mi świynty spokój! Ale życie pełne jest zamieszania…
Zdarza się zmierzły mąż na pyndzyji, za głośno biegające po domu wnuki, wizyta natrętnego agenta ubezpieczeniowego czy sprzedawcy niepotrzebnych towarów.
O chwilach spokoju marzymy też w pracy – by szef dał wytchnienie, w szkole – żeby tyle nie pytali i nie zadawali, czy wreszcie w sklepie – aby nie bombardowali nas ciągłymi promocjami, czy degustacjami i pozwolili szybko zrobić najpotrzebniejsze zakupy. Ale również święty spokój rozumiemy bardzo dosłownie, kiedy denerwuje nas uliczny hałas, ciągle dzwoniące telefony czy dolatująca z domu sąsiadów muzyka.
Myślę jednak, że prawdziwy święty spokój możemy mieć dopiero po śmierci. Ale to też nie jest blank pewne, bo w piekle ponoć jest jeszcze gorszy hałas niż na meczu albo przy drodze rozjeżdżanej TIR-ami. Natomiast chrześcijaństwo zasadniczo nie jest religią świętego spokoju, a Ponboczka nie wypada o to za życia prosić.
Przypomnijmy sobie proroka Jonasza czy Izajasza. Przecież oni naprzykrzali się ludziom wzywaniem do przestrzegania przykazań – a ówcześni grzesznicy odpychali ich od siebie i prosili o święty spokój. A Nowy Testament nawet namawia nas byśmy nie dawali Ponboczkowi świętego spokoju i byśmy mu się naprzykrzali w modlitwie, byśmy go uporczywie prosili, aż do skutku. A Pan Jezus? Choć był zmęczony to nie zabraniał, by przychodziły do niego dzieci i tylko Apostołowie sądzili, że chce mieć święty spokój.
Natomiast dzieje niejednego grzechu mają w tle motyw świętego spokoju. A czyż Piłat nie skazał Chrystusa na śmierć, bo chciał mieć święty spokój? Bo straszono go skargami do cesarza i hałasowano mu pod oknami, krzycząc: Ukrzyżuj go! Ale zejdźmy trochę do spraw mniejszego kalibru.
Jak wielu parafian ceni sobie święty spokój, kiedy proboszcz prosi o pomoc w sprzątaniu kościoła czy przy budowie betlyjki. Z drugiej strony zaś niejeden proboszcz robi z probostwa warownię świętego spokoju, zabezpieczając się domofonami i telefonami z automatyczną sekretarką, których czasami nikt nie odbiera.
Księży trzeba tu trochę zrozumieć, bo nie mają biegających po domu dzieci, a brak tego typu problemów nie daje im odporności, więc się trochę uzależnili od świętego spokoju. Ale co ma powiedzieć matka pracująca w supermarkecie przy kasie, na którą w domu, po robocie, czeka troje czy pięcioro dzieci...
Zagadnienie świętego spokoju nasunęło mi się przed kilkoma miesiącami, podczas wakacyjnych podróży, kiedy na pewnym przykościelnym placu zauważyłem boisko do koszykówki. Tam pewnie jest proboszczem jakiś święty albo głuchy ksiądz – pomyślałem. Bo chyba większość proboszczów z przerażeniem myśli o sytuacji, by między ich kościołem a farą miały powstać hałaśliwe boiska.
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…