Dylemat. Gra

Fragment książki Musaba Hasana Jusufa "Syn Hamasu".

Już od kilku lat pracowałem dla Szin Bet, gromadząc wszelkie informacje, które tylko wpadły mi w ręce, aby pomóc w powstrzymaniu rozlewu krwi. Nadal obserwowaliśmy Muhammada Dżamala al-Natszę, Saliha Talahmę i trzech pozostałych mężczyzn, których zawiozłem do zakonspirowanego mieszkania, kiedy zostali zwolnieni z więzienia przez władze Autonomii. Od tamtej pory kilka razy zmieniali adres. Tylko Salih pozostawał ze mną w kontakcie. Pozostałych śledziliśmy jednak przez kontakty rodzinne i monitorowanie rozmów z budek telefonicznych.

¯¯

W marcu 2002 roku pewnego wieczoru do moich drzwi zapukali dwaj mężczyźni.

– O co chodzi? – spytałem ostrożnie.
– Szukamy szajcha Hasana Jusufa. W ważnej sprawie.
– Co to za ważna sprawa?

Wyjaśnili, że są zamachowcami samobójcami i właśnie przybyli z Jordanii wraz z trzema innymi kolegami. Ich łącznik został aresztowany i potrzebowali bezpiecznej kryjówki.

– Dobrze – powiedziałem. – Trafiliście we właściwe miejsce. Czego potrzebujecie?
– Mamy w samochodzie materiały wybuchowe i bomby, musimy go ukryć w bezpiecznym miejscu.

Świetnie! – pomyślałem. – Co ja mam zrobić z autem wypakowanym materiałami wybuchowymi? Nie miałem wiele czasu do namysłu. Postanowiłem zatrzymać samochód w garażu obok naszego domu. To nie było z pewnością zbyt mądre posunięcie, ale musiałem wymyślić coś na poczekaniu.

– Weźcie te pieniądze – powiedziałem, opróżniając portfel. – Znajdźcie jakieś miejsce do przenocowania i wróćcie tu później. Zastanowimy się, co robić dalej.

Gdy odeszli, zadzwoniłem do Loai. Ulżyło mi, kiedy agenci Szin Bet zabrali trefny samochód.

Zamachowcy wkrótce wrócili, tym razem było ich już pięciu.

– No więc – powiedziałem im – od tej pory będziecie się kontaktować z Hamasem przeze mnie. To ja podam wam cele, lokalizację, zapewnię transport i wszystko, czego będziecie potrzebować. Nie kontaktujcie się z nikim innym, bo możecie być martwi, zanim nadarzy się okazja do zabicia jakiegokolwiek Izraelczyka.

Ci zamachowcy spadli nam jak z nieba. Do tej pory nikomu nie udało się wykryć zamachowców, dopóki nie zdetonowali ładunków. I nagle pięciu z nich pojawiło się u mnie z samochodem wyładowanym bombami. Kiedy podałem Szin Bet adres kryjówki terrorystów, pół godziny później premier Szaron zatwierdził rozkaz likwidacji.

– Nie możecie tego zrobić – zaprotestowałem.
– Co takiego?! – Loai był wyraźnie zaskoczony.

– Wiem, że to terroryści i że chcą się wysadzić w powietrze, ale to prości ludzie, którzy niczego nie rozumieją. Nie zdają sobie sprawy, co robią. Nie możecie ich zabić. Inaczej to będzie moja ostatnia operacja.

– Czy to szantaż?
– Nie, ale wiesz, jak działam. Raz zrobiłem wyjątek w sprawie Halawy i pamiętasz, jak to się skończyło. Nie będę uczestniczył w zabijaniu ludzi.
– A jest jakaś inna możliwość?
– Aresztujcie ich – powiedziałem, choć czułem, że to szalony pomysł. Przejęliśmy samochód i ładunki wybuchowe, ale zamachowcy ciągle mieli na sobie pasy. Gdyby zauważyli jakiegoś żołnierza w odległości kilkudziesięciu metrów od kawalerki, w której się zatrzymali, zdetonowaliby pasy i zabraliby ze sobą wszystkich na drugą stronę.

Nawet gdyby udało się aresztować ich żywych, w trakcie przesłuchania na pewno zdradziliby moje nazwisko i jako agent byłbym spalony. Instynkt samozachowawczy podpowiadał mi, że najbezpieczniej byłoby po prostu wystrzelić z helikoptera kilka rakiet do ich mieszkania i zamknąć sprawę.

Moje przebudzone sumienie nie dawało mi jednak spokoju. Choć nie byłem jeszcze chrześcijaninem, próbowałem stosować się do etycznych wskazówek Jezusa. Dla Allaha morderstwo nie było żadnym problemem, właściwie nawet je zalecał. Ale Jezus wyznaczał zupełnie inne wzorce postępowania. Teraz nie chciałbym przyłożyć ręki nawet do śmierci terrorysty.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości