Kim jest bohater Janoscha? Nowym świętym Franciszkiem? Oświeconym, buddyjskim mnichem? A może wiejskim głupkiem?
„Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny” Janoscha to na Śląsku utwór legendarny. W publikowanych co jakiś czas zestawieniach najważniejszych dzieł śląskiej literatury tytuł ten po prostu pojawić się musi. Teraz (dwadzieścia lat po publikacji w Niemczech), do naszych rąk trafia kolejna śląska powieść Janoscha zatytułowana „Szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka”.
Po przeczytaniu kilkudziesięciu jej pierwszych stron można odnieść wrażenie, że to swoisty, literacki rewers „Wesela na Górnym Śląsku” Stanisława Ligonia. Ligoń w swoim przedwojennym tekście starał się ukazać Śląsk utopijny, zachwycający, folklorystycznie barwny. Janosch przeciwnie – u niego królują nędza, małość, ludzka głupota i wszelkiego rodzaju patologie. Który z tych Śląsków jest prawdziwy?
Oczywiście ani jeden, ani drugi. To tylko idealizacja i demitologizacja. To tylko (to właśnie!) sztuka. Jak samo to słowo wskazuje – coś sztucznego, nieprawdziwego. Choć, rzecz jasna, całkiem sporo prawd i życiowych mądrości możemy w janoschowym dziele dla siebie znaleźć.
Jest ono bowiem prawdziwą kopalnią scenek i anegdot z życia Elzy i Rudolfa – młodego małżeństwa, z przedwojennej, niemieckiej części Górnego Śląska. Ich marzeniem jest „sobie żyć niczym książę z Pszczyny”. Niestety, niszczące ich nałogi, paskudne charaktery, czy wreszcie rodzący się nazizm i nadciągająca wojna sprawią, że niewiele z tych marzeń wyjdzie.
Ani oni, ani ich syn Norbert nie zaznają zbyt wiele szczęścia. W przeciwieństwie do Cwi i Hrdlaka – dwójki bohaterów, którzy nie gonią za bogactwami i luksusem. Żyją jak nędzarze, pustelnicy, a mimo to zdają się być szczęśliwsi. Może dlatego, że zrozumieli, iż „cały świat to dom wariatów”?
„Szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka” jest fascynującą opowieścią o Górnym Śląsku (pojawiają się tu też m.in. utopce, diobły, gołymbie), ale nie tylko. Jest tu przecież także międzywojenny Berlin z jego bohemą (najbardziej rozrywkowe miasto ówczesnego świata). Jest szukanie sensu życia przez osoby, które przeżyły koszmar I wojny światowej. Jest żal do Boga, zwątpienie w jego dobroć, istnienie, a jednocześnie finałowe wyznanie: „Szczęśliwy, kto czuje w żyłach krew Archanioła! I szczęśliwy, kto znał Hrdlaka”.
Tego dziwnego prostaczka, uchodzącego za wiejskiego głupka, który ma w sobie także coś ze świętego Franciszka. A może raczej z buddyjskiego, oświeconego mnicha?
Oj tak, tytułowy bohater tej powieści jest zagadką. Najważniejsze jednak, że w trakcie, a i po jej przeczytaniu… można poczuć się szczęśliwym. Wyżej podpisany doświadczył tego na własnej skórze.
***
Tekst z cyklu Mała Biblioteczka Śląska