O „Dziennikach” ks. Franza Pawlara.
Moje ścieżki w ciągu minionego roku kilkukrotnie wiodły do Pławniowic, przyciągał mnie jak magnes niezwykły spokój i porządek tego miejsca, ale także wrażenie, że niewiele się tutaj w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat zmieniło. Siedząc na ławce w ogrodzie otaczającym pławniowicki pałac, przyglądając się soczyście czerwonym w blasku słońca murom, nietrudno jest wracać myślami do tutejszej przeszłości. Świetlanej, bogatej, sielskiej.
O tym, że były i ciemne dni w historii Pławniowic, przypomina kaplica w narożniku pałacowego ogrodzenia, od strony Domu Kawalera. 52 nazwiska unseren gefallenen Helden. Spore żniwa zebrała I wojna światowa w tej liczącej kilkuset zaledwie mieszkańców wsi. Ale ciemne dni nastały w Pławniowicach raz jeszcze. Był styczeń 1945r., właściciel tych ziem, hrabia Nikolaus von Ballestrem zmuszony był wyjechać, bo ze wschodu nadciągała już Armia Czerwona i było kwestią dni aż dotrze do Flössingen (od 1936r. do 1945r. nazwa ta funkcjonowała zamiast Plawniowitz). Część mieszkańców również zdecydowała się wyjechać. Ale nie wszyscy, nie on – kapelan pałacowej kaplicy, Franz Pawlar. Niespełna 36-letni wówczas ksiądz stał się świadkiem i kronikarzem wydarzeń, które miały miejsce w Pławniowicach w kolejnych miesiącach.
Jego notatki, obejmujące okres od 16 stycznia do 27 kwietnia 1945r., za sprawą tłumacza – Leszka Jodlińskiego – oraz wydawnictwa Silesia Progress, niedawno ujrzały światło dzienne. To przejmujące, miejscami wręcz trudne do przyjęcia świadectwo tamtych dni. Głos niezwykły, bo zwykły – to głos, który nie wznosi się ex cathedra, nie należy do badaczy, historyków, ani tych, którzy wojnę próbują sobie zawłaszczyć, by uczynić z niej kartę przetargową w politycznych i ideologicznych grach. To głos człowieka, który patrzył i widział, a co widział – to zapisywał.
I choć zastrzega we wstępie, że notatki czyni, bo mogą okazać się w przyszłości cenną pomocą podczas badania spraw z tamtego okresu, na szczęście dla współczesnych czytelników „Dziennik” nie jest jedynie rzeczową relacją, ale zapisem przeżyć, emocji samego autora i jego otoczenia.
Pawlar pozostaje nieugięty i surowy, mimo niepewnych czasów sumiennie wypełnia swoją kapłańską posługę – grzebie zmarłych, nie rezygnuje z odprawiania Mszy, nawet jeśli musi to zrobić w szklarni czy stodole; napomina też przy każdej okazji swoich parafian, którym wojenna zawierucha rozluźniła moralne zasady. Troszczy się o mieszkańców, mimo że niejednokrotnie doprowadzają go do furii swoim zachowaniem (jak wówczas gdy rozkradają wino z pałacowych piwnic).
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.