Romeo i Julia

I dzieci MTV.

Szekspir i kino… Gdyby stworzyć listę wszystkich ekranizacji sztuk barda ze Stanfordu, byłaby bardzo długa. Gdyby jednak wyodrębnić z niej tylko te udane, okazałoby się, że to zaledwie kilka pozycji.

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego tak niewielu twórcom udaje się znaleźć sposób na Szekspira? To jedna z największych zagadek w historii X muzy. Podobnie jak fakt, że najlepsze z nich rozgrywają się w realiach zdecydowanie odbiegających od szekspirowskich (np. Akira Kurosawa w „Tronie we krwi” z Makbeta zrobił samuraja i przeniósł akcję do feudalnej Japonii, zaś Richard Loncraine w „Ryszardzie III” sięgnął po konwencję historii alternatywnej, osadzając fabułę w realiach lat ’30 XX wieku).

Nie inaczej jest w przypadku „Romea i Julii” z 1996 roku. Australijski reżyser Baz Luhrman zdecydował się na estetykę wideoklipu i renesansowych kochanków z Werony przerobił na gwiazdy MTV. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę.

Kto wie, czy nie jest to także najbardziej „teledyskowy” film w dziejach kina. Niemal od początku do końca trwa tu bowiem jedna, wielka, bajecznie kolorowa impreza, przywodząca na myśl wakacyjne klipy latynoskich wykonawców, a to nie jedyne odniesienie do królującej w latach ’90 telewizji i rozmaitych telewizyjnych formatów i gatunków. Wszak już sam początek filmu to nic innego, jak wiadomości telewizyjne; przedstawienie rodziców bohaterów przywodzi na myśl czołówkę „Dallas”, czy „Dynastii”, natomiast słynna scena balkonowa zdaje się rozgrywać w realiach jeszcze innego, popularnego wówczas serialu, a mianowicie „Merlose Place”.   

Co ciekawe, o ile wizualnie jest tu bardzo nowocześnie, o tyle językowo przez cały czas słyszymy klasyczną, staroangielską, szekspirowską frazę. Archaizmy i przestawiona, poetycka składnia, bardzo często utrudniają widzom odbiór szekspirowskich ekranizacji. U Luhrmana jest jednak inaczej, gdyż twórca bardzo pomysłowo „dopowiada” obrazem. Słyszymy przykładowo, że Romeo mówi coś o złocie, ale w ręce trzyma plik dolarów, którym po chwili płaci za truciznę. Podobnie Julia: recytuje fragment sztuki, w którym pada słowo sztylet, ale w ręce ma pistolet, którym grozi, że się zabije. Od razu wiadomo więc o co chodzi - także dzięki zaskakującemu uwspółcześnieniu rekwizytów.

Film świetnie się ogląda także ze względu na jego niezwykły rytm (a momentami szaleńcze niemalże tempo!), które świetnie podkręcają utwory takich wykonawców, jak The Cardigans, The Wannadies, Radiohead, Garbage, czy Des'ree, a więc artystów, którzy w latach ’90 regularnie pojawiali się na antenie MTV. „Romeo i Julia” Luhrmanna jest niezwykle kolorowym (i głośnym) dokumentem tamtej epoki.

*

Tekst z cyklu Filmy wszech czasów

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości