Czyli krasnoludki, a sprawa polska…
Oj zmieniło się trochę, zmieniło od czasu, gdy Maria Konopnicka opublikowała swoją piękna literacką baśń „O krasnoludkach i o sierotce Marysi”.
Jej książka ukazała się pod koniec XIX wieku. „Kingsajz”, w reżyserii Juliusza Machulskiego, na ekrany polski kin wszedł niemal sto lat później, w roku 1987. I z miejsca stał się filmem kultowym. Podobnie jak „Rejs” Piwowskiego, czy „Miś” Barei. Bo, tak jak one, ukazywał PRL-owską rzeczywistość w krzywym, komediowym zwierciadle. A dodatkowo jeszcze bajkowym. Więc kłania się i „Folwark zwierzęcy” George’a Orwella.
Tam bajka zwierzęca opowiadająca tak naprawdę o totalitaryzmie. Tu uwspółcześniona baśń, ale na dokładnie ten sam temat. Bo przecież pamiętna Szuflandia, kraina krasnoludków, to nic innego jak komunistyczny kraj, z którego tylko nielicznym udaje się wydostać. Przedostać na mityczny, upragniony Zachód, gdzie wszystko jest w królewskim rozmiarze (tytułowym, spolszczonym „king size”).
Do dziś wrażenie robi niezwykle pomysłowa scenografia, za którą Janusz Sosnowski został nagrodzony na festiwalu w Gdyni, a która powstała m.in. na praskim Barrandovie. Do dziś kapitalnie słucha się „hollywoodzkiej” ścieżki dźwiękowej z tego filmu (niby to Krzesimir Dębski, a z tyłu głowy od razu „Siedmiu wspaniałych”, czy melodie z filmów o Indianie Jonesie). Do dziś bawią dialogi, mrugnięcia okiem Machulskiego (znani z jego „Vabanków” Kwinto i Kramer tu powracają jako... krasnale Kwintek i Kramerko), a i aspiracje bohaterów. Wówczas marzenia ściętej głowy (jeansy, cola, hamburgery). No i ta nowomowa, jaką serwuje innym krasnoludkom nadszyszkownik Kilkujadek (w tej roli Jerzy Stuhr). PRL w pigułce.
Co ciekawe, rok wcześniej bardzo podobny film nakręcono w Związku Radzieckim. Mowa o „Kin Dza Dza” Georgi Daneliya. Tyle tylko, że tam akcja dzieje w kosmosie. A może w przyszłości? Już po katastrofie?
Twórcy filmowi ewidentnie przeczuwali koniec, upadek komunistycznego reżimu. Na coraz więcej - mniej, czy bardziej zakamuflowanych aluzji - zaczynali sobie pozwalać w scenariuszach, których, dziwnym trafem, cenzura nie wyłapywała. Też już nie potrafiła działać skutecznie? A może było to świadome „luzowanie śruby” społeczeństwu, umęczonemu szarością i beznadzieją lat ’80?
Cóż, nie było zbyt kolorowo, za to było bardzo śmiesznie. Choć często był to śmiech przez łzy. A jak dziś odbieramy tamte filmy?
Warto sprawdzić.
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów