Komiksowy Orwell w stylu „Matrix”? Poniekąd tak. A jednak film James’a McTeiguea z 2005 roku to coś więcej niż „rozrywkowa”, popkulturowa wersja „Roku 1984”.
Przede wszystkim pamiętać trzeba, że „V jak Vendetta” jest nie tyle ekranizacją słynnej powieści autorstwa Georga Orwella, co komiksowej wariacji na jej temat, tworzonej w latach 1982-1985 przez Alana Moore’a i Davida Lloyda. Warto wspomnieć też nazwiska scenarzystów filmu – Andy’ego i Larry’ego Wachowskich, którzy byli wówczas u szczytu sławy, czyli po kultowym „Matriksie” i jego, nieudanych niestety, kontynuacjach.
„V jak Vendetta” dziś także jest już dziełem kultowym, choć tuż po premierze, nic tego nie zapowiadało. Film uznano za poprawny, solidny, za rozrywkę „z pretensjami”, ale krytyków raczej nie powalił. Kultowość przyszła później, a wraz z kolejnymi zmianami na światowej scenie politycznej ma się wrażenie, że obraz McTeiguea z roku na rok nabiera coraz większej aktualności, czego potwierdzeniem jest m.in. fakt, iż aktywiści z grupy Anonymous przyjęli za swój znak rozpoznawczy maskę głównego bohatera filmu.
Filmu, którego akcja toczy się w niedalekiej przyszłości. Wielka Brytania jest państwem totalitarnym, rządzonym przez wszechwładnego kanclerza Adama Sutlera (w tej roli John Hurt), który za pośrednictwem mediów i tajnej policji utrzymuje społeczeństwo w „stanie ciągłego zagrożenia”. Jednego dnia zagrożeniem są migranci, innego członkowie którejś z mniejszości. Groźni bywają przywódcy sąsiednich państw, a także choroby, epidemie, kataklizmy… - coś nam to przypomina?
Media nie od dziś, w bardzo łatwy sposób, potrafią sterować nastrojami społecznymi. Zaś zastraszonym społeczeństwem znacznie łatwiej rządzić, manipulować i kontrolować je. I to przede wszystkim o tym jest ten film.
Oczywiście, fabuła skonstruowana jest niczym klasyczny kryminał: dwóch policjantów prowadzi wciągające widzów śledztwo. Głównym bohaterem jest zamaskowany buntownik (superbohater? Anarchista? Terrorysta? Mściciel?) – niepotrzebne skreślić. Od początku kibicujemy też niewinnej, przypadkiem wciągniętej w całą tę aferę Evy (Natalie Portman). A jednak sednem opowiedzianej tu historii jest władza.
Władza, która psuje ludzi. Władza, której, jak się okazuje, nigdy nie ma się za wiele. Wreszcie władza, która potrafi przerodzić się w tak wielką patologię, że czasami nie ma już innego wyjścia i trzeba ją, po prostu, obalić…
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...