Entendu

Goethe przemierzył całe dziś na ustach wszystkich będące Zagłębie Rawy – wtedy jednakże jeszcze in statu nascendi. Jego artystycznie wyrobione oko syciło się malowniczym strojem rozbarskich chłopów i misternymi rękodziełami z pracowni hafciarskiej w Bojkowie.

Jak wiadomo, wiele podróżujący Goethe odwiedził także nasz górnośląski hajmat, która to podróż studyjna nie ograniczyła się tylko do pobytu w Tarnowskich Górach w winiarni Sedlaczka, rozmowie między kolegami po fachu z Irmą Erben - Sedlaczek oraz rzuceniem oka na pierwszą na kontynencie maszynę parową i napisaniem tego, co przy tej okazji naszkryfloł, pozostawiając swobodę interpretacyjno-wykładniczą na wieki całe.

W 1928 roku nauczyciel i luftikus Viktor Kaluza opublikował dotąd mało znane szczegóły tej podróży, które przybliżają nam niezmordowani wędrowcy po górnośląskim landszafcie literackim, dr Wichta Sandmann z Bytomia i prof. Ewald Mokrski-Strahl z Szopienic, którzy nie szczędząc środków wszelkich dotarli do tego materiału. Nie posiadali się z radości, gdy ich zmęczone już kwerendą oczy ujrzały w końcu poniższy tekst, który jest tu prezentowany z ich ad hoc powstałymi komentarzami.

‚Słuchaj, amice’ – powiedział książe Karl August z Weimaru do swojego ministra – ‚jedziemy na koniec świata!’ ‚Entendu’ – odparł tajny radca i wsunął się w swoje buty podróżne.

(dr Sandmann: „Dla Goethego koniec świata zaczynał się już w Opolu – co dowodzi, jak względne były wówczas kategorie geograficzne.” Prof. Mokrski Strahl uzupełnia: „W mapach mentalnych Weimaru Górny Śląsk jawił się jako terra incognita, gdzie smok wawelski mógłby jeszcze wynajmować ajncla.”)

Pod Opolem przeprawiono się przez Odrę i już przed bramami miasta raczono się słynnymi opolskimi kiełbaskami. ‚Na Zeusa’ – no nie da się tego napisać inaczej - mlaskał - z ukontentowania pisarski geniusz – one smakują lepiej niż nasze frankfurckie!

(dr Sandmann: „To pierwsze świadectwo porównania frankfurckiej i opolskiej kiełbasy – wynik druzgocący dla Frankfurtu.” Prof. Mokrski Strahl: „Tak narodził się Wurststreit, czyli spór kiełbasiany, toczony w cieniu klasycyzmu.”)

Parytetowa brama honorowa powitała dostojnych gości słowami ‚Herzlich Willkommen’ (po drugiej stronie widniał napis: ‚Serdecznie witamy’). Kajś na zajcie stoło jeszcze tysz „My som wom radzi”

(dr Sandmann: „Wielojęzyczność inskrypcji czyniła z Górnego Śląska prekursora Unii Europejskiej, tyle, że bez funduszy strukturalnych.” Prof. Mokrski Strahl: „W Weimarze umiejętność pisania w innym języku cudzoziemskim niż francuski uchodziła za cud większy niż maszyna parowa.”)

Dzwony biły, bractwo strzeleckie oddało salwę. Kuzynka Eichendorffa wręczyła poecie przewidująco bukiet czerwonych róż, a przodkowie Gustava Freytaga, którzy specjalnie przybyli z ziemi byczyńskiej, zaprosili panów w gościnę. Podano między innymi polskie kluski ziemniaczane. W przekaz brak informacji o modrej kapuście i roladzie. Ale Goethe nie mógł się ich i tak nachwalić i kazał sobie spisać przepis, który natychmiast przesłał umyślnym pani Rath.

(dr Sandmann: „To najstarszy znany przypadek transferu technologii kulinarnej z naszego hajmatu na Zachód.” Prof. Mokrski Strahl: „Niektórzy badacze widzą w Fauście II ukrytą metaforę klusek – hipoteza wymagająca dalszych grantów. Tak, tak, to trzeba opublikować w „Annales Silesiae Superioris Gastronomicae”!)

Wedle starego górnośląskiego zwyczaju zadbano także obficie o napoje. Toszecki Burgbräu i annaberski Klosterbitter gasiły suche gardła. Nawet prawdziwy ‚Pieron z dynamitem’ stał do dyspozycji gości, którzy go bez żadnych ceregieli i certowania się w celach czysto naukowo poznawczych bez zmrużenia oka wychylili.

(dr Sandmann: „To klasyczny przykład terenowych badań empirycznych: najpierw degustacja, potem opis.” Prof. Mokrski Strahl: „Goethe i Karl August konsumowali dla nauki – różnica fundamentalna, którą powinni przyswoić sobie współcześni żacy.”)

Goethe przemierzył całe dziś na ustach wszystkich będące Zagłębie Rawy – wtedy jednakże jeszcze in statu nascendi. Jego artystycznie wyrobione oko syciło się malowniczym strojem rozbarskich chłopów i misternymi rękodziełami z pracowni hafciarskiej w Bojkowie.

(dr Sandmann: „Łacińska fraza brzmi jak proto prognoza gospodarcza.” Prof. Mokrski Strahl: „Dowód, że nawet błotnista droga może być źródłem metafizyki.”)

Wielkiego znaczenia dla twórczości poety nabrała jego znajomość z Johannem Christianem Rubergiem, górnośląskim alchemikiem wytapiania cynku, parającym się tą sztuką tajemną w okolicach Mysłowic.

(dr Sandmann: „Ruberg zasługuje na własny dramat romantyczny: „Uczeń czarnoksiężnika z Mysłowic” – historia o tym, jak z pieca hutniczego można wyczarować tyle, ile dziś da się wydobyć z języka śląskiego: obrazy codzienności, które nagle stają się literaturą. W jego postaci pobrzmiewa już echo faustycznego pragnienia przekroczenia granic poznania.” Prof. Mokrski Strahl: „Ruberg jawi się jako protoplasta idei Fausta – nie tyle technokrata, co demiurg, który w ogniu hutniczym szukał nie złota, lecz samej zasady przemiany materii”)

Kiedy dr Sandmann i prof. Mokrski Strahl odłożyli tekst nauczyciela z podgliwickiej Łączy, w tak i tak cichym archiwum zaległa jeszcze głębsza cisza – coś na kształt „A Whiter Shade Of Pale” grupy Procol Harum.

Dopiero wtedy uświadomili sobie, że cała ta podróż Goethego, wszystkie anegdoty o kiełbasach, kluskach i trunkach, były tylko powierzchnią. Pod spodem kryła się głębsza warstwa – opowieść o Górnym Śląsku jako miejscu, gdzie spotykały się języki, tradycje i idee, tworząc niewidzialny fundament pod przyszłą Europę.

„To nie margines historii” – powiedziała Sandmann, zawiązując teczkę.

Profesor skinął głową. „To jej rdzeń. Bez tego hajmatu nie byłoby tej Europy, którą znamy.”

Za oknem rozległ się dźwięk dzwonów, jakby przypominały, że prawdziwa tajemnica nie tkwi w archiwach, lecz w samym Górnym Śląsku – w jego pamięci, która wciąż czeka, by ją odczytać.

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg