Kolejna? Która to już w historii kina?
Pewnie i takie pytanie można zadać, biorąc do ręki album poświęcony Alainowi Delone. A jednak w jego przypadku słowo to jest jak najbardziej na miejscu. Zwłaszcza gdy spojrzeć na całą tę rzecz z europejskiej perspektywy.
Hollywood gwiazd i gwiazdeczek, ikon i ikonek naprodukował w swoich dziejach setki, jeśli nie tysiące. Jedne utrzymały się na topie sezon lub dwa. Inne miały np. swoją dekadę, po której filmowy świat o nich zapominał. Oczywiście, były - i nadal są - tam postacie, które zostawały z nami na dłużej (na zawsze?), ale to jednak wyjątki. Jak Meryl Streep, czy Harrison Ford. Humphrey Bogart, czy Marilyn Monroe.
Kinematografie i publiczności europejskie, takie mam wrażenie, są jednak wierniejsze swoim gwiazdom. Gdy już ktoś wpadnie nam w oko, zaskarbi sobie naszą sympatię, ma szansę grać w topowych lub przynajmniej solidnych produkcjach, przez całą swoją karierę. Bez konieczności dorabiania, po popadnięciu w swoistą niełaskę, w produkcjach klasy B, czy tandetnych serialach telewizyjnych.
Ale przeglądając wydany nakładem Familium album „Alain Delon. Buntownik i legenda”, uświadamiamy sobie coś jeszcze. Że kariera kogoś takiego jak on, to właściwie historia europejskiego kina w pigułce. Wysublimowane filmy francuskiej Nowej Fali, efektowne przygodówki spod znaku płaszcza i szpady, stylowe kryminały, poruszające melodramaty, aż po komiksową ekranizację jednego z albumów o Asteriksie, gdzie Delon, a jakże, wcielił się w samego Juliusza Cezara.
Któż jak nie on?! A przy tym – jak czytamy w albumie – „rola ta jest całkowicie ironiczna, inspirowana publicznym wizerunkiem gwiazdy i zawiera tyradę, w której cytowane są jego najsłynniejsze filmy”.
Filmy z których fantastyczne kadry, a także bardzo ciekawe zdjęcia z planu, zza kulis, obejrzeć możemy w przepięknie wydanym albumie „Alain Delon. Buntownik i legenda”.
Dla wszystkich miłośników naszego portalowego cyklu Filmy wszech czasów jest to pozycja obowiązkowa.
A w tle prawdy, których boją się zarówno wierzący, jak i sceptycy