Opowieść noblowsko-kryminalna
Kryminały rozgrywające się w scenerii i w atmosferze Górnego Śląska piszą obecnie przede wszystkim autorzy tu mieszkający. Maciej Pieprzyca napisał scenariusz wyreżyserowanego przez siebie filmu kryminalnego "Jestem mordercą". Zdjęcie z planu zdjęciowego tej produkcji na katowickim Nikiszowcu. Henryk Przondziono / Foto Gość

Opowieść noblowsko-kryminalna

Stefan Pioskowik

publikacja 22.06.2025 08:07

Łobudził się wela połednia. Wyciągnięta odruchowa ręka spoczęła na pustej poduszce. Zapomnioł o tych trzech szajdungach – kolejne kobiety opuszczały go bez długiego pożegnania – może nie czytały Chandlera.

Wczoraj długo ślympioł nad aktami tej nowej sprawy. Aktów jako takich właściwie nie było, to łon mioł jej dopiero stworzyć. Z uwagi na jego skostniało rutyna, tysz łod wczoraj był w dwuosobowym teamie z taką młodą, co przedstawiła się – profilerka jestem.

Powiedzioł jej, że zainteresowany jest bardziej widokiem an face niż profilem wszystkich gizdów co ich szuko, ale ta mu łodpowiedziała, że łona żodno rysowniczka, ino fachmanka od cech osobowościowych. Nie rozumioł za bardzo tyj jyj godki, ale wto wie, może przydać się przy robieniu tyju.

Zaczął się zastanawiać jak mo coś tak na śniodanie, ale już wele połednia zjeść. Mógłby iść do swojego ulubionego Chińczyka, Greka, Japończyka, Wietnamczyka albo Włocha. Mógłby być tysz Amerykon – ale ci są siecowi. Som widzioł, że rutyna go zabijo. Przypomniało mu się takie hasło BHP z jego modych lot – rutyna wypadków przyczyna. Koniecznie musi poszukać na mieście nowego Chińczyka, Greka, Japończyka, Wietnamczyka albo Włocha. Jak znojdzie, to zaprosi ta profilerka.

Żol mu było trocha tych pokoleń przed nim, co to musiały się futrować durś tą ciężkostrawną kuchnią północnoalpejską. Zacofani byli, nudle się robili sami z jajek od szczęśliwych kur, ale spagetthi to by im się chyba koło karku okręciło i udusiło, a pałeczki potraktowaliby jako dugie sztrahecle.

Nieogolony był, jak tu wyleźć. Wziął mobilnioka w celu zamówienia pizzy, co mu przywozili przez pół miasta, blank eko i bio, bo na kole. No ja, ale aku się rozładowoł. To skuli tego mioł tak dugo spokój. Przeprosił się przeszłością, wyciągnął gornuszek ze tustym i zrobił się dwie sznitki – żodne klapsznity - posolone solą ziemi czarnej, skąd pochodził.

Jostont nie wie, czy udało mu się dobrze oddać postacie stróżów prawa i detektywów czytanych przez niego powieści kryminalnych. Zawsze są to – jego zdaniem – ludzie z tak rozbudowanym obecnie życiem wewnętrznym, iż opis ich wszystkich codziennych czynności i rozterek duchowych zapełnia – tak na oko – połowę książki.

Jostont ma takie wrażenia, iż z tego powodu kryminały są współcześnie pisane nie na strony, ale na wagę, bo szanujący się autor kryminałów, to nie spocznie w pisaniu, zanim nie przekroczy przynajmniej 500 stron.

Czytelnik - czy też widz - musi się dowiedzieć wszystkiego – czy go to interesuje czy nie – o życiu prywatnym bohaterów pozytywnych. A i życie osób po dobrej stronie mocy nie jest pozbawione głębi i różnych odcieni szarości. Ich życie rodzinne nie może się układać jako tako harmonijnie, nie, to są z reguły ludzie po przejściach. Stary inspektor Tom Barnaby z żoną i córką w Midsomer to jakby typ idealny – czyli zbyt normalny, nie przystający do naszych czasów – i sugerowanych wyobrażeń o nich.

Dlatego Jostont z przyjemnością wraca do starych mistrzów tego gatunku, którzy pisali z myślą o czytelniku i nie zaprzątali jego uwagi szczegółami posiłków swoich bohaterów – o ile były bez trucizny.

Jako młody adept czytelniczy tego gatunku, Jostont przeczytał chyba całego Allana Edgara Poe, może większość przygód Sherlocka Holmesa i doktora Watsona i wiele książek Agathy Christie z jej belgijskim detektywem Poirot i miss Marple. Nieco mniejszą atencją darzył postać melancholijnego komisarza Maigret Georgesa Simenona. Skandynawski kryminał w latach 70- tych przeczytał jeden i po ponownej próbie po latach zdania nie zmienił. Śmiał się do rozpuku przy Joannie Chmielewskiej.

W antykwariatach wykupywał później kryminały innego Edgara – który też napisał pełne angielskiego humoru książki o kulturowym zderzenie porucznika Bones z Afryką. Jednym słowem – Edgar Wallace.

Jeszcze później, już po zmianie systemowej, z przymrużeniem oka oglądał na satelicie luźne niemieckie ekranizacje kryminałów Wallace’a z aktorami jak Klaus Kinsky czy z jego ekranowym przeciwieństwem w osobie Eddi Arenta – obaj urodzeni w Gdańsku. Tak jak Grass – choć Jostont woli Arenta – ale czas wprowadzić powoli noblistów do tekstu, bo tytuł jest taki, a nie inny - a to zobowiązuje.

Niezapomnianą kreację jako Pater Brown stworzył też Heinz Rühmann w dwóch filmach na bazie postaci stworzonej przez G.K. Chestertona. Muzyczny leitmotiv z tych filmów został wykorzystany w serii Pfarrer Braun już w obecnym wieku – i zdaniem Jostonta był jej jedyną silną stroną.

Pozostając pod wpływem Agathy Christie i jej znanej powieści „Dziesięciu małych Murzynków” – Jostont pozostaje przy pierwotnym tytule, gdyż jego Górny Śląsk był kiedyś pieszczotliwie określany jako Katanga, taka prowincja w byłym Zairze – naszła go kiedyś tak zwana Schnapsidee – aczkolwiek w jego przypadku to nie ma nic wspólnego ze sznapsem -Honi soit qui mal y pense – napisania czegoś podobnego o Górnoślązakach, co prezentuje się jak poniżej:

Zehn kleine Oberschlesier erschienen in der Welt
Der Herrgott sagte, na endlich was mir recht gefällt

Zehn kleine Oberschlesier schlachteten Schwein in Scheune
Einer aß zuviel Graupenwurst, da blieben nur noch neune

Neun kleine Oberschlesier suchten nach einer Magd
Der eine verliebte sich in sie, da blieben nur noch acht

Acht kleine Oberschlesier sehnten sich nach Süden
Der eine war heimattreu, da blieben nur noch sieben

Sieben kleine Oberschlesier wurden in den 60ern ganz perplex
Einer gönnte sich zu viel davon, da blieben nur noch sechs

Sechs kleine Oberschlesier duldeten nur heimischen Schimpf
Einer sagte nicht einfach pieronie, da blieben nur noch fünf

Fünf kleine Oberschlesier kamen schließlich ins Industrierevier
Einer verblieb in einem kühlen Grunde, da waren nur noch vier

Vier kleine Oberschlesier waren nicht nur in einer Partei
Einer wurde rausgeschmissen, das blieben nur noch drei

Drei kleine Oberschlesier spielten auch mit Blei
Einer fiel irgendwo, da blieben nur noch zwei

Zwei kleine Oberschlesier dichteten lange Reime
Es war ein Hungerjob, da blieb nur noch der eine

Ein kleiner Oberschlesier dachte lange über Ahnen und Äonen
Er war die einzige Hoffnung dieser Pieronen, und ließ sich klonen

Uważny czytelnik – wyrobiony detektywistycznie - zauważy niewątpliwie objęcie w tych prostych strofach całego spektrum spraw dla każdego Górnoślązaka o znaczeniu egzystencjalnym, zawartych pomiędzy uwidocznionym krupniokiem a gdzieś tam ukrytym Eichendorffem.

Dziesięciu małych Górnoślązaków pojawiło się na świecie
Pan Bóg powiedział, jak ja się z tego cieszę, to wy nawet nie wiecie.

Dziesięciu małych Górnoślązaków zrobiło świniobicie
Jeden przejadł sie krupniokami, dziewięciu obudziło się o świcie.

Dziewięciu małych Górnoślązaków szukało dziewczyny
Jeden się w niej zakochał, zostało ośmiu z powyższej przyczyny

Ośmiu małych Górnoślązaków pragnęło udać się na południe
Jeden był wierny swojej ojczyźnie, siedmiu stwierdziło ach jak cudnie

Siedmiu małych Górnoślązaków w latach 60-tych osłupiało
Jeden oddał się temu za bardzo, sześciu rzekło, nie jest nas mało

Sześciu małych Górnoślązaków tolerowało tylko swojskie pomstowanie
Jeden nie powiedział pieronie, tylko pięciu zachowało dalsze bytowanie

Pięciu małych Górnoślązaków w końcu dotarło na teren przemysłowy
Jeden pozostał hen w chłodnej dolinie, dla czterech zaczął się czas półfinałowy

Czterech małych Górnoślązaków było nie tylko w jednej partii
Jeden został wyrzucony, pozostałych trzech awansowało w hierarchii

Trzech małych Górnoślązaków bawiło się też ołowiem
Jeden gdzieś poległ, dwóch zaczęło się zajmować posłowiem

Dwóch małych Górnoślązaków pisało długachne rymowanki
To była głodowa robota, ostał się tylko jeden – nie było niespodzianki

Jeden mały Górnoślązak długo rozmyślał o przodkach i eonach
Był jedyną nadzieją tych Pieronów więc dał się się sklonować

Kej by tak szło, to może by to było i dobre. Jak klapło z owieczką, to może trzaby ino poczekać. Gdyby przyjąć za prawdziwą tezę, iż Mary Shelley wzięła tytuł dla swojej powieści z nazwy Ząbkowic Śląskich, to kto wie.

Ale Jostont zaprasza to innego tajemniczego miejsca, o którym powstała książka „Das Rätsel der Burg Faast”. Jostont już widzi te podniecone okrzyki – zawieruszone dzieło Edgara Wallace’a ujrzało światło dzienne! A skąd.

Autor nazywał się Hermann Falk i urodził się w roku 1901 w Gliwicach. Był nauczycielem, ale z zamiłowania pisarzem. Powyższy tytuł został wydany w roku 1934, gdy Falk był już znany. Gliwickie środowisko artystyczne zachodziło do kawiarni Schnapka na obecnym Placu Inwalidów Wojennych. Nazwiska niektórych kompanów pojawiały się na kartach jego kryminałów, jak np. nauczyciela muzyki i kompozytora Adolfa Scorry - wysokiego, zrzędliwego niedźwiedzia z cygarem w ustach – jako inspektora. Może twórcy porucznika Columbo czytali Falka…A aktor nazywał się akurat Peter Falk…Hm.

Bliskie związki Hermanna Falka z hajmatem są bardzo widoczne w jego wczesnych powieściach kryminalnych: wiele z nich rozgrywa się na Dolnym lub Górnym Śląsku, a także w Polsce i na Węgrzech - co doprowadziło do powstania postaci takich jak inspektor Ogurek i inspektor Ratai.

Po 1945 Falk tworzył prawie wyłącznie pod angielskojęzycznymi pseudonimami z protagonistami noszącymi również takie nazwiska. Hermann Falk pisał w późniejszych latach również oparte na faktach książki dla młodzieży. W książce „Tajemnica źródeł Nilu” wspominał urodzonego w Poznaniu lekarza i badacza Afryki Richarda Kandta (Ryszard Kantorowicz), który w 1898 roku odkrył jedno ze źródeł Nilu. Hermann Falk, autor prawie 450 książek zmarł w roku 1981 w Rohrbach koło Heidelbergu.

Jostont pamiynto, że jak wtoś godoł, że chce iść do nobla – raczej z małej litery – to oznaczało to, że jest senny i idzie spać. Laureatką Nobla z dużej litery jest Olga Tokarczuk – i to jest ten Nobel i te strony, o które Jostontowi w tym wszystkim chodzi.

W roku 2022 Tokarczuk wydała książkę „Empuzjon: horror przyrodoleczniczy”, której akcja dzieje się w sanatorium w dolnośląskim Görbersdorf (Sokołowsko) kaj doktor Hermann Brehmer leczył ludzi chorych na tubera. Łona umiała galopować na sucho niestety gibko.

Może tak było również w przypadku katowickiego kalkulatora Antona Fitzka. Mieszkoł lon tu w roku 1893 przy obecnej ulicy Warszawskiej 58, a urodził się w roku 1865 w Lędzinach – tak między Mysłowicami a Bieruniem Starym. Od 1897 jego adresem była już Mariacka 1.

6 kwietnia 1900 roku inspektor sanatoryjny Carl Zink powiadomił urząd stanu cywilnego w Görbersdorfie, że tego samego dnia w sanatorium dr Brehmera zmarł rewident Anton Fitzek z Katowic, lat 35. Nasz człowiek w Görbersdorfie – prawie jak „Nasz człowiek w Hawanie” Grahama Green’a.

Jego syn Günther urodził się w Katowicach w roku 1894. Od 1912 studiował chemię na uniwersytecie w Halle (Saale). 1925 został radcą szkolnym w Bitterfeld na terenie przyszłej NRD – luft taki som jak u nos – wcześniej się jeszcze ożenił i mioł syna Freimuta, wtory zostal rechtorym.

Freimut Fitzek napisał 2015 książkę „Bittere Felder” – czytelnikowi pozostaje swoboda interpretacyjna tytułu, czy to te Bitterfeld, czy gorzkie pola życia – a w niej tysz tak trocha o górnośląskich korzeniach.

Fitzkom pisanie szło lekko, czego przykładem może być tysz urodzony 1891 w tarnogórskich Opatowicach Rudolf Fitzek, syn rechtora i som tysz taki, wtory w Katowicach – i nie ino – trocha tego napisoł. Raczej nie zaginął/zmarł w maju 1945 w czeskiej Pradze, gdyż w kwietniu 1945 był w Volkssturmie w okolicach Frankfurtu nad Odrą i jakoby zmarł 1946 w rosyjskim obozie jenieckim.

Gen pisarstwa ma się u Fitzków dalej dobrze, co dowodzi doktor Sebastian Fitzek, wnuk Günthera Fitzka. Jak na razie elementy górnośląskie nie pojawiły się w jego thrillerach psychologicznych, których przekłady są dostępne również w języku polskim.

Kryminały rozgrywające się w scenerii i w atmosferze Górnego Śląska piszą obecnie przede wszystkim autorzy tu mieszkający. Co bardziej ambitni piszą je nawet po śląsku. Jostont pora z nich czytoł, z jednej strony znajoma topografia, z drugiej strony trocha strach, co tu się wszystko w fantazji autorów wyprawio, jak mgła znad Rawy zaczyna wypełniać przepastne czeluście ajnfartów.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona