Opowieść imiennikowa

Dlaczego taki tytuł? Jostont śpieszy z wyjaśnieniem. To z tytułu może także oznaczać zbiór imion, jakie nadawano lub jakie można nadawać w danym kraju lub w danej wspólnocie językowej lub narodowej. To tyle na początek.

W hajmacie jest w tym roku ciągle 80 lat po. Wydarzeń jest nie mało, pytanie jak to jest z pamięcią o tych wydarzeniach przekazywaną i utrwalaną u młodego pokolenia. Gdyby to oceniać na podstawie krótkiego filmu zrobionego przez uczniów z Zabrza, to nie jest źle. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale miejmy jednak nadzieję na jej przyjście.

W takim sensie został on też wyświetlony po filmie Beaty Netz „Gorzki smak historii”, którego projekcja odbyła się Bibliotece Śląskiej w Katowicach, przy współudziale Związku Górnośląskiego, który również pomógł w przedsięwzięciu zabrzańskich uczniów.

Film Beaty Netz opowiada poetyckimi cytatami – na końcu rapem - o wydarzeniach, które miały tu miejsce po wkroczeniu Armii Czerwonej. Jego główny wątek stanowią deportacje Górnoślązaków do niewolniczej pracy od Donbasu po Syberię.

Deportowanym do Workuty w latach 1952 – 1955 był również tworzący wtedy w NRD gliwiczanin Horst Bienek. W imieniu deportowanych i ocalałych - w tym także tych z 1945 roku - bez talentu do poezji, opisał swój czas na nieludzkiej ziemi w hołdzie tym, którzy tam postradali życie w następujących wersach:

In Workuta wandelt kein Jünger des Herrn/Über die grünschäumende Tundra./Hier gibt es keine Speisung der Fünftausend./ Hier stirbt an jedem Tag ein Traum/In noch ungewisser Frühe.//In Workuta rosten keine Maschinengewehre./Wer müde ist, lauscht der Kantate/Des Schneesturms im Stacheldraht/Und stickt mit dem eigenen Blut/ Mäander ins schwarze Katorgahemd.//Aber auch in Workuta ist der Toten Gebet kein Gebet./ Und die Lippen der Lebenden/ Sind rostende Lippen, Gitterstäbe,/Hinter denen die Zunge eitrig verwest.//In Workuta steckt keine Witwe/Sich einen Schleier ins Haar./Ihre Brüste erzittern noch,/Wenn sie an die Einsamkeit/Unter dem hohlen Leib eines Mannes denkt.//In Workuta gräbt keiner ein Grab/Den verwitterten Hoffnungen./Und keiner ist da, der weint,/Wenn die ausgesetzten Toten/Mit der Schneeschmelze zu den Flüssen treiben“

W Workucie żaden uczeń Pana nie chodzi/Przez zieloną, pieniącą się tundrę/Tu nie ma karmienia pięciu tysięcy/Tu sen umiera każdego dnia/Jeszcze o niepewnym poranku//W Workucie karabiny maszynowe nie rdzewieją /Kto jest zmęczony, słucha kantaty/Burzy śnieżnej w drucie kolczastym/ I haftuje własną krwią/meandry w czarnej koszuli katorgi//W Workucie również nawet modlitwa umarłych nie jest modlitwą./A usta żyjących/Są rdzewiejącymi ustami, kratami,/Za którymi język gnije ropiejąc.// W Workucie żadna wdowa nie zasłania włosów/ Jej piersi wciąż drżą/Kiedy myśli o samotności/ Pod pustym ciałem mężczyzny//W Workucie nikt nie kopie grobu/ Dla zwietrzałych nadziei/ I nikt tam nie płacze/ Kiedy porzuceni zmarli/ Dryfują do rzek z topniejącym śniegiem.

Beata Netz zebrała w filmie relacje Górnoślązaków o tamtym czasie i losach ich bliskich – opatrzone naukowym komentarzem – nie tylko w materii wywózek, lecz również o krwi ludności cywilnej na śniegu od Pilchowic do Bojszów.

O Bojszowach – i nie tylko – opowiada Alojzy Lysko, znany autor książek o tematyce górnośląskiej w tym m.in. monodramów „Mianujom mie Hanka” oraz „Godajom mi Helmut”.

Takie imię mioł tysz jeden ujek łod Jostonta. To znaczy, tak go łochrzili 1931 w Katowicach, ale potem to się oficjalnie nazywał Piotr. Ale ci, co go długo albo dobrze znali to godali mu jak temu u Lyski – Helmut.

Z imiona a i z nazwiskami to w naszym hajmacie bywało rozmotajcie. Do pewnego momentu ten proces przebiegał w sposób naturalny, imię było z jednego kręgu kulturowego, nazwisko z drugiego, razem tworzyły górnośląską symbiozę.

Mój dziadek – drugiego Opy Jostont w życiu nie zobaczył – stał się w czerwcu 1936 przedmiotem dwujęzycznego newsu prasowego: „Z niewyjaśnionej dotąd przyczyny wybuchł pożar w realności Szczepana Pioskowika w Brzęczkowicch i zniszczył stodołę wartości 3.000 zł” albo też tak: „Brzenskowitz. Scheune niedergebrannt. In der Nacht zum Sonnabend brannte die Scheune des Stefan Pioskowik auf der Krakauerstraße 95 bis auf die Grundmauern vollständig nieder. Der Schaden beträgt etwa 3.000 Zloty. Die Brandursache ist noch nicht geklärt“.

Czyli to, co Jostont potem widzioł, to już była nowa stodoła, ale to nie nic do rzeczy. Faktem jest, że na nagrobku dziadka jest napisane Stefan. No i co z tego, zapyta ktoś w Warszawie albo w Berlinie.

Inaczej w naszym hajmacie. W listopadzie 1947 katowicki „Dziennik Zachodni” wydrukował felieton o imionach, w którym, jak się to po sląsku godo, stoło: „W związku z odbywającą się ostatnio na Ziemiach Zachodnich akcją polszczenia imion i nazwisk o brzmieniu niemieckim, Referat Społeczno – Polityczny Zarządu Miejskiego w Bytomiu rozesłał wśród zainteresowanych wykaz imion polskich i niemieckich, by ułatwić wybór nowego imienia i zwrócić ewentualną uwagę na niewłaściwe brzmienie posiadanego. […] Dlaczego angielskie imię Daisy (Stokrotka) zostało uznane za niemieckie, dlaczego to samo stało się ze szwedzką Astrid, z biblijną Ruth, z czesko – węgierską Margit, ze skandynawską Izoldą. […] Jak można tak poważną sprawę, jak zmianę imion, załatwiać tak idiotycznie po dyletancku i w taki kompromitujący sposób…?”. Ano można było.

Mama godoła Jostontowi, że dostoł takie imię, wtore żodyn mu nie zmieni. Bo łona została ochrzczono 1931 jako Ruth, a obecnie jest Elżbietą – oczywiście na własną prośbę, jakżeby inaczej. Jak w wieku 14 lat poddano ją w szkole jakieś weryfikacji językowej to powiedziała, że się urodziła wtoregoś tam januara – a miało być stycznia. To jedno słowo kosztowało ją cofnięcie o klasę niżej.

Teraz Jostont myśli, że to może było tysz po tym dziadku. Oma chciała żeby to był Achim, bo to tak razem ze św. Anną, ale Mama nie popuściła. Przy bierzmowaniu Jostont wybroł się jusz trzecie miano som – Artur, bo wtedy w „Ekranie z Bratkiem” puszczali akurat Sir Lancelota, a świętego Ivanhoe to hagiografia jeszcze nie odnotowała.

Ale trzeba wrócić do imienia Szczepan. Jostont posiadł autodydaktycznie jakieś tam Kenntnisse języka niemieckiego, które umożliwiały mu czytanie antykwarycznej literatury trywialnej.

Jak się pytał Mamy, dlaczego coś gramatycznie jest tak, a nie inaczej, to słyszał – bo tak musi być. Osobą, którą mu – aczkolwiek nie tylko jemu - to w końcu fachowo wytłumaczyła, przećwiczyła i na jakimś poziomie utrwaliła – był Muttersprachler urodzony w Bytomiu. W mojej wdzięcznej pamięci pozostanie on jako przykład prawdziwego pedagoga.

Pamiętam, jak z uśmiechem opowiadał, po czym poznaje, z jakich przedziałów czasowych są jego znajomi. Najstarsi, jeszcze z bytomskich czasów zwracali się do niego per Walter, średnia grupa mówiła Stefan, a ci stażem dobrej znajomości najmłodsi Szczepan. Pod tym imieniem spoczywa dziś na ewangelickim cmentarzu w Katowicach – na pogrzebie, w zebranej dużej grupie żałobników, nie było żadnej przekwalifikowanej dzięki niemu nauczycielki języka rosyjskiego, które temu człowiekowi wiele zawdzięczały.

Naszego nauczyciela pamiętam też ze względu na zdanie w popularnej w języku niemieckim stronie biernej, które wbijał nam do głowy przy każdej okazji i które w mojej zostało do dziś – die Sprache muß täglich gepflegt werden.

Po śląsku jest to podobno w certyfikowanym tłumaczeniu - Gŏdkã trza piastować kożdy dziyń. Ta śląska wersja jest po polsku – tak mi się zdaje - bez problemów do zrozumienia, to jej nie tłumaczę. Goethe powiedział „Tyle ile znasz języków, tyle razy jesteś człowiekiem”. Coś w tym jest.

Jostont – jak mu się uda – to słyszy z rana w radiowej Jedynce z Warszawy całą litanię imion wymienianych prze redaktora i każdorazowo zakończoną życzeniem – „Niechże się Państwu darzy!” Ano, niech się nam darzy, obojętnie, jakie posiadamy imiona.

«« | « | 1 | » | »»

Reklama

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości

Reklama