Muza Klio
Muza Klio
Jedna z wielu bohaterek dzisiejszego tekstu.
Atamari / CC-SA 3.0

Opowieść sonetowa

Stefan Pioskowik

publikacja 17.06.2025 15:36

Jedźmy, tam ktoś woła! Nie jeden zaraz to z miejsca zauważy i powie, błąd zakradł się do cytatu z tak znanego wiersza Mickiewicza, w którym wieszcz obwieścił ból i tęsknotę za brakiem głosu z jego litewskiego hajmatu.

Jostont śpieszy z wyjaśnieniem o absolutnej zamierzalności tego drobnego zabiegu literackiego. Mickiewicz na tych stepach akermańskich miał problem z oderwaniem od jego ideologicznej i poetyckiej ojczyzny i jak to w sonecie, najpierw go zarysował, a następnie podał jego rozwiązanie - w jego przypadku niezbyt optymistyczne. Ale może sonety tak mają, chociaż zdarzają się i miłosne.

Tadeusz Kijonka – postać, której chyba na Górnym Śląsku przedstawiać nie trzeba – mający górnośląską duszę w sobie, również tą poetycką, popełnił był w roku 2014 swoje „44 Sonety brynowskie” – od dzielnicy Katowic, w której mieszkał.

Może ta liczba ma coś wspólnego z Mickiewiczem? Tego mądrzejsi od Jostonta nie wiedzą – nawet u samego źródła, czyli Mickiewicza – więc Jostont przytacza to jako takie swoje luźne asocjacje. A sam zastanawia się, iż długo jeździł autobusem linii numer 44 – na Jonowie jusz pełnym jak sardynki w oleju, trza się było pchać, tako była presa.

W sonecie „Smuta” Kijonka przedstawił na wstępie bukoliczny obraz Górnego Śląska, który przemienia się w ambiwalentny krajobraz przemysłowy, aby ostatecznie przeobrazić się w teren zagrożony ekologicznie. Nic dodać, nic ująć – los tej ziemi i jej mieszkańców w poetyckim skrócie.

W ostatniej części sonetu jest przedstawiona reminiscencja lat dzieciństwa autora : „Ten chłopczyk z białą kózką, o – z kałuży piją…- Czy to ja – nim się stoczy ze łzą pierwsza nuta?/ Tylko mi sonet został – gdy łka śląska smuta”.

Sonet – czy też szerzej wiersze – jest wyrazem wiary autora w poetyckie przełożenie emocji. Tak akurat było zawsze i pewnikiem też pozostanie. Interesująca jest ale ta śląska smuta. Niewątpliwie rym do nuta ma wyrażać śląski smutek, nad albo za czymś.

Jostont pozwoli sobie w tym miejscu na interpretację, jak to za jego czasów szkolnych bywało – czyli pytanie: Co autor miał na myśli? W szkole jedynie prawidłowa odpowiedź była uczniom tłumaczona i przyswajana. Odstępstwa od niej znajdowały swoje odbicie w nocie – siadaj, pała.

Według Jostonta, smuta – abstrahując od jej jednoznacznego znaczenia historiograficznego – to okres zamętu, niepewnych czasów – i tym kontekście może mieć odniesienie górnośląskie, gdyż w Jostontowym hajmacie tego typu fenomenów nie brakowało.

Jostont – jak na ambitnego dichtra przystało - spróbował swoich sił również w sonecie, tym poetyckim pasowaniu na rycerza. Czy udało mu się dotrzymać wszelkich obowiązujących tu reguł, tego nie wie – 14 linijek jest na pewno - ale napisał kiedyś wieczorem taki – jego zdaniem – sonet, który wpisuje się w tworzony właśnie tekst prozą o Górnym Śląsku:

Beim Abendlicht bewundere ich die oberschlesische Landschaft
Vom Annaberg und von der Drei-Kaiserreich-Ecke die Ausschau
Meinen Augen bietet sich eine einzigartige heimatliche Abendschau
Ich mache mit den malerischen Bildern meiner Heimat Bekanntschaft

Innerlich empfinde ich die uns seit jeher verbindende Verwandtschaft
Diese Erde ist kein schillernder Pfau sie ist wie eine prächtige Frau
Am Tag wird gearbeitet am Abend sind die Augen kornblumenblau
Die Menschen dieses Landes bilden eine alteingesessene Gemeinschaft

Für viele Oberschlesier sind diese Bilder nur noch Erinnerung
Eine Sehnsucht nach einer verlorenen Welt der Jugendliebe
In ihren Augen spiegeln sich diese Gegenden lebendig wider

Die Lichter gehen allmählich aus es beginnt die Dämmerung
Einige verlassen die Heimat wegen der westlichen Betriebe
So sehen sich die alten und jungen Oberschlesier wieder

Wiersz ten chce wyrazić jedność Górnego Śląska ponad granicami administracyjnymi oraz więź Górnoślązaków przejawiającą się w systemie wartości, który został tu wytworzony przez pokolenia i wspólnotę dziejową.

W tłumaczeniu Jostontowy wiersz prezentuje się jak poniżej, rymy się zagubiły, ale treść pozostała taka sama, czyli jak to śpiewał zespół Led Zeppelin „The song remains the same”:

Podziwiam górnośląski krajobraz w wieczornym świetle
Widok ten z Annabergu i z Trójkąta Trzech Cesarzy
Moim oczom ukazuje się wyjątkowy wieczorny widok mojego hajmatu
Zapoznaję się z malowniczymi obrazami mojej małej ojczyzny

Wewnątrz czuję pokrewieństwo, które zawsze nas łączyło.
Ta ziemia nie jest olśniewającym pawiem, jest jak wspaniała kobieta.
W ciągu dnia się pracuje, wieczorem oczy są chabrowe.
Mieszkańcy tej ziemi tworzą wspólnotę o długiej tradycji.

Dla wielu Górnoślązaków te obrazy to tylko wspomnienia
Tęsknota za utraconym światem młodzieńczej miłości
Te okolice odzwierciedlają się żywo w ich oczach

Stopniowo gasną światła, zapada zmierzch
Niektórzy opuszczają ojczyznę dla zachodnich firm
W ten sposób starzy i młodzi Górnoślązacy znów się widzą

Podobnie jak w wierszu Kijonki, również w tym, rzeka słów toczy swoje wody od szerokiego źródła, poprzez dopływy, aż do ujścia w krótkiej konkluzji. Symbolicznie, jako zworniki Górnego Śląska występują tu Góra Św. Anny na zachodzie i pagórek w Mysłowicach na wschodzie, oba miejsca ze swoją – i co za tym idzie – górnośląską historią.

Ona toczy się dalej każdego dnia, ale niekiedy ta kapryśna pani zaprasza do siebie, lubi posłuchać sobie, co też ludzie o niej mówią, w jakim świetle ją przedstawiają, czy jej z tym czy owym do twarzy albo nie. Więc sprosiła do siebie i teraz – kto chciał, ten przyszedł.

Nie tak downo temu, bo w tym miesiącu, na górnośląskim Parnassosie – chociaż niy, akurat w tym przypadku trza napisać w Parnassosie. Z tym „w czymś” to jest teraz w ogóle tako moda, łod pamiętnych wydarzeń trzy zimy tymu.

Na czymś, w sensie kajś, podobno traci na znaczeniu. Teraz zaczyli wydawać w Opolu nawet taki magazyn kulturalny po naszymu – tak mniej więcej w podtytule - co się nazywo – eben – „We Ślonsku”, z takim sztrichym nad o, ale jo tego nie poradza tak napisać.

Ale w tym Parnassosie, jako siedzibie muz, to akurat fajrowała ta łod gyszichty, co się nazywo Klio. Nojbardziyj w zocy to łona mo teraz u nos jednego profesora, co po kolei łopisuje co się to z nami Górnoślązokami dzioło w tym XX wieku. A dzioło się,że ho ho – abo i wiyncyj.

Teraz łon napisoł akurat nowo rzecz, obejmująco lata 1950 – 1991. Żeby miol się z kimś ło tym pogodać – a my posłuchać - to obok siedziała pani profesor łod literatury i godki zaodrzańskiej, wtorej tysz nic co górnośląskie nie jest obce.

Pytania zadawoł – moderował, pardon - taki mody fest kształcony karlus – jak go kajś wilki po drodze nie zjedzą, to zondzie daleko. Jak mody to i ciekawy, to łon się zaroz zapytoł, a czamu teraz to tyn tytuł ze znakiem zapytania. Łodpowiedź dostoł, ale wom nie powiym, jak się publikacja przeczytocie, to będziecie się mogli sami udzielić odpowiedzi – a łona nie jest tako ajnfach.

Ogólnie szło – to teraz skrótowy wywód Jostonta, wyboczom – ło wyjazdy z PRL – Prywatnego Rancza Leonida, do DDR – czyli Dodatku Do Rancza, ale przede wszystkim do RFN – czyli Richtich Fajnych Niymiec, bo tam były wtedy i kawa i szekulada i jeszcze pora innych rzeczy jak apluziny, abo rajzypas do wszystkich krajów, ale niewtorzy tysz słyszeli, że ujek z ciotką wołali – przyjdź sam ku nom. Byli jak ten Mickiewicz tam fort na tym stepie – ino, że łon nic nie usłyszoł, a łoni ja. Romantyzm versus pozytywizm.

Uproszczeniem byłoby godać, że wszyscy wyjechali ino skuli powodów materialnych, starsze roczniki wyjeżdżały, bo językowo i kulturowo nie stanowiło to dla nich większych problemów, a materialnie niewątpliwie poprawę. No i jeszcze ta wspomniana górnośląska smuta, łona tysz miała dość istotne znaczenie, bez drążenia tu tej materii.

Z młodszymi rocznikami różnie to bywało – górnośląskie kobiety miały serdecznie dość problemów zaopatrzeniowych. A one potrafiły im znanymi sposobami zmotywować do podjęcia decyzji.

Jakoś nikogo nie dziwi, że Górale tak chętnie emigrowali i robią to nadal do stron za Wielką Wodą, z którymi ich kulturowo i historycznie nic nie łączy – WASPy to raczej z nich żadne, że ten The Doors ciągle mi po głowie chodzi. Czego nie idzie powiedzieć o Górnoślązakach, Mazurach i Warmiaków, dla których Zachód to był kiedyś jakby tyn som plac ino trocha dalej, oni tworzyli Wschód tego czegoś.

Słuchacze na – albo w – sali mogli usłyszeć, iż z jednej 31 osobowej klasy szkolnej pewnego górnośląskiego miasta na prawach powiatu po exodusie wyjazdów ciągnącym się do końca lat 80-tych na miejscu zostało tylko dwóch byłych uczniów.

Momy bez dwóch zdań ciekawo – i skuli tego trudno do zrozumienia – gyszichta. Dowodem na to była obecność na sali chińskiego studenta, wtory z konfucjańska rułą zaczął cytować coś z książki – sala już myślała, że posiedzymy na zicher do rana – zanim w końcu zadał pytanie, które poruszało istotną kwestię, gdyby je tylko umiał językowo lepiej sformułować. Chwała mu i za to, bo niejeden Górnoślązok się tak swoim hajmatym nie interesuje, jak tyn synek. Może się nawet nauczy po śląsku godać, wto wie.

W czasie dyskusji wybrzmiał też interesujący dwugłos – na miarę kwestii Lewandowski czy Probierz – o tym, czy kajś tam, kaj idiom Heimat powstał, to jest to jeszcze pojęcie cieszące się żywotnością, czy też raczej znajdujące się na równi pochyłej.

Pora dni później nastąpiła – pozostając przy fusbalu – jakby dogrywka. Jakie to tam som jeszcze te przyimki, dobra, więc przed Parnasossem pisarka z językowo stron ojczystych Heimatu była indagowana w temacie jej książki, wtorej tytuł dałoby się fajnie przetłumaczyć na śląski jako „tompło”. Na pytanie o geologię jej hajmatu, odpowiedziała, że ona nie ma hajmatu. Zdaje się, że w Katowicach nastąpiło niewyrażone lekkie zdziwienie.

No niy, Jostont ledwo daje rada updatować ten wątek piłkarski, Probierz już nie jest trenerem reprezentacji. W takiej sytuacji Jontont mo nadzieja, że Heimat od początku był jednak egzemplifikowany przez Lewandowskiego.

Starzy i młodzi Górnoślązacy spotykają się ze sobą w miejscach pracy kajś tam, może po robocie też – może nawet w tym mającym być podobno – mówiąc eufemistycznie - przeniesionym Oberschlesisches Landesmuseum w Ratingen. Jako pierwsze padły kiedyś Heimatstuben – izby pamięci – poszczególnych miejscowości.

Ma się nieodparte wrażenie, że Górnoślązacy - z historią ich ziemi - w kraju za Odrą instytucjonalnie się już wysłużyli (ausgedient). Młodzi mogą pendlowac do roboty, ale tam nikogo nie interesuje skąd oni są. Ich sprawa, tyle krain na świecie.

Bardzo dobrze ujął to Alfred Bartylla-Blanke w krótkich scenkach jego „Wasserpolak 2004 oder ein Drama mehr” – a przez te dwadzieścia lat dokonał się niewątpliwie niejaki progres nie tylko w tym względzie.

Pytanie tylko, jakie znaczenie ma to wszytko dla górnośląskiego hajmatu. Ci starsi ułożyli sobie życie już tam, ich potomkowie nie mają zbytnio ochoty eksponowania swoich górnośląskich korzeni, a ci, co pendlują hin und zurück może nie mają za dużo – używając znowu eufemizmu - czasu, aby go poświęca

dla swojego hajmatu. Z tymi co są na miejscu, też nie jest lepiej.

A szkoda, gdyż przyszłość naszego hajmatu rozstrzyga się tylko i wyłącznie tu na miejscu. Nieobecni nie mają racji. Jeśli następne pokolenia będą rosnąć bez przekazywania im górnośląskiej tożsamości z jej wszystkimi przynależnymi atrybutami, to ... Stopniowo gasną światła, zapada zmierzch - a w konsekwencji - żodyn jusz niy godo jo jest Górnoślonsok.

Ostatnio osoba władająca językiem dalmatyńskim miała według informacji radiowej zasłyszanej prze Jostonta umrzeć w czerwcu 1980. Na kiedy będą datować kiedyś tam ostatniego Górnoślązaka? To zależy od nas, aby taka informacja się nigdy nie pojawiła.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona